Czytelnia

Polacy - Ukraińcy

Jacek Borkowicz

Jacek Borkowicz

Nowa twarz Ukrainy

Tak jak przystało na wydarzenie o historycznym znaczeniu, ukraińska pomarańczowa rewolucja przyszła niespodziewanie. Jej skala zaskoczyła wszystkich, chyba włącznie z samymi Ukraińcami. Jeszcze na miesiąc przed pierwszą turą wyborów zwolennicy Juszczenki pocieszali się, że jeżeli wygra Janukowycz, i tak nic to nie zmieni. To znaczy - nie ucierpi demokracja, nie zmniejszy się także „zawartość Ukrainy w Ukrainie”. Niebawem okazało się, że ten program minimum został przekroczony w tak wielkim stopniu, iż nic już nie jest takie jak dawniej. Można śmiało powiedzieć, że w listopadzie i grudniu minionego roku do naszych wschodnich sąsiadów zawitał duch Sierpnia 1980. Duch, który wtedy „odnawiał oblicze” Polski i którego dziś tak bardzo nam brakuje.

Nasuwa się tu jeszcze jedno porównanie. Kiedy oglądam w telewizji twarze kobiet w chustkach na głowie, mówiących: „Tu nie Rosja, tu Ukraina”, przypomina mi się, że ten sam rodzaj determinacji prostych ludzi oglądałem na Litwie w pamiętnych dniach odzyskiwania przez ten kraj niepodległości zimą 1989/90 roku. To nie jest słomiany ogień — widać, że przekroczony został jakiś ważny próg społecznej, narodowej świadomości. Z tą różnicą, że Ukraińców jest kilkanaście razy więcej niż Litwinów.

Od czasu odzyskania niepodległości przez Ukrainę w 1991 roku doszło do głosu pokolenie ludzi, którzy dorastali bez strachu, zakodowanego w podświadomości poddanych sowieckiej władzy. To ci ludzie, obecnie dwudziesto-trzydziestoletni, śpiewają na mityngach: Nas jest wielu — nas nie da się pokonać! Tutaj nie chodzi już o Juszczenkę. Jest on po prostu symbolem realizacji dążeń młodej Ukrainy, która właśnie teraz dochodzi do głosu.

To, co zdarzyło się na ulicach Kijowa, Lwowa, Żytomierza, Dniepropietrowska i wielu, wielu innych miast, miasteczek i wsi ukraińskich, jest wydarzeniem bez precedensu — i to w kilku wymiarach. Po pierwsze, od czasów Chmielnickiego nie było na Ukrainie tak powszechnego i świadomego zrywu narodowego. Pod tym względem wydarzenia listopada-grudnia 2004 roku przebijają nawet bujny przecież okres rewolucji 1917-1920. Masowy bunt chłopski przybrał wtedy charakter w dużej mierze anarchiczny i w rzeczywistości odległy od idei realnego ukraińskiego samostanowienia. Gdyby Petlura cieszył się wtedy takim poparciem, jak dziś Juszczenko, losy tej części Europy, a może i świata, potoczyłyby się zupełnie inaczej.

Po drugie, od dwustu lat nie byliśmy świadkami tak dobrych relacji Ukraińców z Polakami. I nie chodzi tu o deklaracje polityków czy apele elitarnych gremiów, zajmujących się dialogiem - odruch szczerej sympatii wobec naszych rodaków jest zjawiskiem spontanicznym i całkowicie oddolnym. Można też chyba powiedzieć, że zasłużonym. Niezliczone akty poparcia dla opozycji, mocna i zauważalna obecność naszych obserwatorów podczas wszystkich trzech etapów wyborczej odysei, wreszcie zaangażowanie dwóch polskich prezydentów, poprzedniego i obecnego, w pokojowe rozwiązanie konfliktu — wszystko to stanowiło wyraźny sygnał dla „pomarańczowych”: jesteśmy z wami.

Król Władysław powiedział do Bohdana Chmielnickiego, szukającego sprawiedliwości na warszawskim dworze: „Nie masz to waść szabli u boku?”. Wiadomo, co z tego później wynikło i jak dalekosiężne, złowrogie konsekwencje przynosiła zawsze zarówno Ukrainie, jak i samej Polsce postawa, dająca się streścić w słowach „radźcie sobie sami!”. Dziś, na szczęście, większość polskich polityków zdaje sobie sprawę, że nie wolno nam kolejny raz popełnić tego samego błędu. Jest oczywiste, że przyjazna wobec Zachodu Ukraina będzie naturalną sojuszniczką Polski, członka NATO i Unii Europejskiej. Dlatego poparcie dla sił politycznych, które postawiły na realizację takiej wizji ukraińskiego państwa, jest dziś nakazem polskiej racji stanu.

1 2 następna strona

Polacy - Ukraińcy

Jacek Borkowicz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?