Czytelnia
Elżbieta Adamiak, O co chodzi w teologii feministycznej?, WIĘŹ 1993 nr 1.
Feministki podchodzą krytycznie także do innego modelu relacji kobieta-mężczyzna, modelu abstrakcyjnej równości płci, czy emancypacji, o ile prowadzi on do zmaskulinizowania kobiety.11 Może on działać pozytywnie – o ile zawiera prawdę, że każdy człowiek może uwolnić się od ustalonych ról i znaleźć własną drogę spełniania człowieczeństwa.
Zdaniem feministek wszystkie istniejące filozoficzne i teologiczne antropologie zawierają niebezpieczeństwo uznania różnic płciowych za normy bycia człowiekiem oraz utożsamienie kobiet z macierzyństwem. Cielesność kobiet wskazuje na możliwość noszenia życia i wydawania go na świat, ale nie musi być przeżywana jako ustalona jedyna możliwość, lecz może być transcendowana i przekroczona. Tworzy się fałszywą alternatywę, gdy przeciwstawia się funkcję społeczną kobiety w większej wspólnocie - macierzyństwu. Sam Jezus relatywizuje to przekonanie (por. Łk 11, 27-28). Oczywiście rodzicielstwo pozostaje jedną z form, przez którą możemy opiekować się stworzeniem. Jest to ważne zadanie. Ale dotyczy to mężczyzn nie mniej niż kobiet.
Feministyczne próby tworzenia antropologii chcą za punkt wyjścia mieć nie różnicę płciową, lecz to, co wspólne obu płciom. Niektóre teolożki nazywają ten sposób myślenia modelem transformacyjnym (Mary Buckley, Catharina Halkes). Skierowany jest on na bycie osobą, które może zrealizować się tylko wtedy, kiedy dąży się do przemiany społeczeństwa we wspólnotę równowartościowych osób i do wzajemności wszystkich. Podobnie jak w innych kierunkach teologii wyzwolenia, chodzi tu o przemianę niesprawiedliwych struktur. Model transformacyjny domaga się innego społeczeństwa, w którym respektowana jest niepowtarzalność każdego, jego możliwości i zdolności. A zatem więcej uwagi dla możliwości rozwoju każdej ludzkiej osoby, niezależnie od płci. W modelu tym chodzi o to, aby relacja pomiędzy mężczyzną a kobietą każdego/każdą przemieniła w całościowego człowieka. W tej relacji oboje są powołani, aby być obrazami Boga, aby w tym sensie przezwyciężyć i przeobrazić swoje własne ograniczenie. Feministyczna teologia chce więc uwolnić w mężczyznach elementy „kobiece”, a w kobietach „męskie”, tak by stali się całościowi. Nie chce w ten sposób negować istnienia biegunowości między osobami różnej płci, ale chodzi jej o to, że już w nas samych tkwi ta biegunowość. Nie chodzi o niwelowanie różnic płciowych, ale ich relatywizowanie w duchu Gal 3, 27-28: ...nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie.
(...) Ta właściwość biblijnego języka, jego antropomorficzny sposób mówienia o Bogu, wskazuje także pośrednio na tajemnicę odwiecznego rodzenia, które należy do wewnętrznego życia Boga. Jednakże to,, rodzenie” samo w sobie nie posiada cech ani „męskich”, ani „kobiecych”. Jest całkowicie Boskiej natury. Jest najdoskonalej duchowe, albowiem „Bóg jest duchem” (J 4, 34), nie posiada żadnych cech właściwych ciału, ani ,,kobiecych”, ani „męskich „. Również więc i „ojcostwo” w Bogu jest na wskroś Boże, wolne od cielesnej charakterystyki „męskiej”, jaka właściwa jest dla ludzkiego ojcostwa.
„Mulieris dignitatem” n. 8
poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna strona