Czytelnia

ks. Jerzy Szymik

ks. Jerzy Szymik, Poezja jako traktat teologiczny, WIĘŹ 2001 nr 8.

Swoiste postscriptum do „Sekretów manichejskich trucizn” stanowi zamieszczony w czerwcowym Apokryfie (do „Tygodnika Powszechnego”, przypominam) artykuł pt. „Dwa kroki do przodu, jeden w tył. Miłosz i chrześcijaństwo”. Artykuł zawiera ważną interpretacyjnie tezę, którą spisuję z Tischnera z satysfakcją i z głębokim przekonaniem o jej słuszności, przekonaniem wspartym lekturą tysięcy Miłoszowych stronic: jest Miłosz jednym z najważniejszych poetów religijnych XX wieku. Poetów-chrześcijan, dodajmy. (...) wiara jako całościowe egzystencjalne zaangażowanie, które wyraża się w ufności i posłuszeństwu Słowu (na przekór dotkliwemu ciążeniu wątpienia), przenika najgłębiej twórczość Poety. To jej pulsowanie pozwala nazwać dzieło Miłosza prawdziwie chrześcijańskim.

A co z manicheizmem, z autobiograficznymi (jakby nie było...) wersetami z „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada”: Zaiste, wcześnie byłeś gnostyk, marcjonita, / Sekretny zjadacz trucizn manichejskich? Cokolwiek na ten temat pomyślimy i napiszemy, w pierwszym rzędzie pamiętajmy o prawdzie zdań Adama Zagajewskiego, zdań napisanych w wigilię 90. urodzin Miłosza: W stuleciu Becketta, pisarza wielkiego, dowcipnego i bardzo smutnego, Miłosz bronił wymiaru religijnego naszego doświadczenia, bronił naszego prawa do nieskończoności. Telegram wysłany przez Nietzschego, zawiadamiający Europejczyków o śmierci Boga, owszem, dotarł do poety, lecz najwyraźniej odmówił on podpisania pokwitowania, odprawił posłańca („Gazeta Wyborcza”, 29 06 2001 r.).

W napisanym przed trzema laty po angielsku, a drukowanym po raz pierwszy po polsku właśnie dzisiaj, 30 czerwca 2001 roku, eseju pt. „Szczęście” („Gazeta Wyborcza”), zapisuje Miłosz znamienne zdania: Moją religię i filozofię przenikał mrok, skłonny byłem wierzyć, że wszechświat powstał w wyniku jakiegoś kosmicznego kataklizmu lub nawet że stworzył go sam Szatan. Wychowany w katolicyzmie, przeżywałem fascynację starą herezją manicheizmu. Odpowiadała duchowi czasów, które najlepiej charakteryzują słowa Emanuela Levinasa: „Bóg odszedł w 1941 roku”. Ale nie wszyscy czytelnicy i krytycy Miłoszowego dzieła są przekonani o słuszności tezy na temat manichejskiej „podszewki” jego wierszy i esejów (Zagajewski, Bieńkowska, Dybciak i wielu innych). Zwierzenia autobiograficzne nie muszą prowadzić na dobry trop — pisała Ewa Bieńkowska na łamach marcowej „Więzi” już przed dwudziestoma laty.

Wyjaśnijmy pojęcia i kontekst. Manicheizm (nazwa pochodzi od imienia perskiego gnostyka Manesa, żyjącego w trzecim wieku po Chr.) był starożytną heretycką formą odpowiedzi na pytanie o przyczynę i naturę zła świata. Dualistyczny z definicji, manicheizm — w wielu swoich odmianach — twierdzi, że to nie Bóg, lecz szatan (demiurg) stworzył świat i złą materię. I w ten sposób za jednym zamachem pogląd ten zdejmuje ze zła zasłonę tajemnicy, a z Boga zarzut odpowiedzialności za cierpienie stworzeń. Duch jest od-Boski, dobry; materia jest od-szatańska (demiurgiczna), zła...

Pokusa flirtu (na poziomie teologii uprawianej w dziele literackim) z manicheizmem miała u Miłosza zawsze silne zabarwienie „teodycealne”. Bodaj najjaśniej i najpełniej związek ten został ujęty w wierszu „Teodycea”, w którym autor zwraca się z następującą, klasycznie manichejsko-marcjońską propozycją do „szlachetnych teologów”: ból, niezawiniona męka stworzeń, / (...) znalazłaby wytłumaczenie tylko wtedy / Gdybyście przyjęli Raj archetypalny / A w nim upadek tak wielki, / Że świat materii dostał kształt swój pod diabelską władzą.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 następna strona

ks. Jerzy Szymik

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?