Czytelnia

Zbigniew Nosowski

Andrzej Friszke

Inka Słodkowska

Tomasz Wiścicki

Polskie ?biesy?? , Dyskutują: Inka Słodkowska, Andrzej Friszke, Tomasz Wiścicki i Zbigniew Nosowski, WIĘŻ 2002 nr 2.

Z. Nosowski: Wydaje mi się, że kwestia prawdy jest kluczowa dla naszej rozmowy. Jest tutaj spór o to, czy lepiej jest wiedzieć, czy nie wiedzieć. Ten spór wyraziście pokazują dwie postacie: Bronisława Wildsteina i Krzysztofa Kozłowskiego. Każdy z nich przypisuje swej postawie wyższą wartość moralną: Wildstein twierdzi, że moralnie lepiej jest wiedzieć, znać prawdę, zaś Kozłowski — że moralnie lepiej jest nie chcieć wiedzieć, a jeśli się wie, to nie ujawniać.

Jak pamiętamy, Krzysztof Kozłowski nazwał donosem opublikowanie przez działaczy SKS informacji o tym, że Lesław Maleszka współpracował z SB. Według Wildsteina to stwierdzenie Kozłowskiego można streścić słowami: „prawda nie wyzwala, ale jest czymś paskudnym, a donosicielami są ci, którzy ją ujawniają”.

Myślę, że niesłychanie ważne w tym kontekście są — cytowane w reportażu Jerzego Morawskiego w „Rzeczpospolitej” — słowa Maleszki, który wspomina czas, kiedy Krzysztof Kozłowski był ministrem spraw wewnętrznych: Gdyby ktoś wtedy przyszedł do mnie i powiedział: „wiemy, kto jest Ketmanem”, napisałbym całą prawdę i opublikował. Byłem duchowo przygotowany, że lada dzień wyjdzie to, iż przez tyle lat donosiłem do SB. Byłem już bardzo blisko zrzucenia wszystkiego. Dzisiaj byłbym już dziesięć lat po tym, co teraz nastąpiło, ale nikt wtedy się nie pojawił. Czyli paradoksalnie sam Maleszka — pomimo tego, że pod koniec swego wyznania apeluje, by jego teczka pozostała ostatnią otwartą — staje właściwie po stronie Wildsteina: także dla niego prawda wyzwala.

T. Wiścicki: Krzysztof Kozłowski mówił kiedyś, że ubeckie akta najlepiej byłoby spalić. Równocześnie nie przypominam sobie, żeby jako minister sam nie chciał korzystać z tych akt. Andrzej Milczanowski, który był jednym z głównych orędowników zamykania dostępu do akt, sam sporządził listę agentów wśród parlamentarzystów — taką samą jak Antoni Macierewicz, tylko dla siebie, nie do ujawnienia. Nie chodzi mi o konkretne nazwiska — wymieniam je jako symbol przekonania, że prawda jest dla wybranych. Chodzi mi o moralną dwuznaczność, by nie rzec jednoznaczność postawy, w której się głośno mówi, że nie należy ujawniać prawdy, bo może być niebezpieczna, może być źródłem ludzkich dramatów — znamy te wszystkie argumenty — ale jak tylko jest możliwość dostępu do tych teczek, to się z niej korzysta. Doskonale wiadomo, że w różnych okresach rozmaici ludzie mieli dostęp do akt — co jakiś czas to wychodzi na jaw.

A. Friszke: Wymieniłeś przykłady osób, które sprawowały urząd publiczny i z tego tytułu musiały mieć wgląd w akta.

T. Wiścicki: Owszem, i o to akurat nie mam do nich pretensji. Mówili natomiast, że te materiały są niewiarygodne i niekompletne, że są w nich fikcyjni agenci i że niczego na tej podstawie nie można ustalić, jednak sami z tych akt korzystali — to im mam do zarzucenia

A. Friszke: Ciekawe, że pokolenie II Rzeczypospolitej nie chciało nic wiedzieć na temat agentury państw zaborczych, mimo że wtedy donosiciele mieli często krew na rękach, bo w wyniku ich działań zapadały także wyroki śmierci. O ile wiem, po 1918 roku nie zrobiono nic, żeby się dowiedzieć, kto donosił np. w PPS. Wiadomo, że obiektem donosów był Piłsudski i całe jego otoczenie, ale właśnie ta grupa zrzuciła kurtynę na tę sprawę i nawet nie próbowano rozwikłać agentury Ochrany, a przecież po rewolucji w Rosji były — jak sądzę — takie możliwości. Także endecy specjalnie się nie interesowali, kto w Lidze Narodowej donosił do Ochrany. Pod tym względem dyskusja na temat lustracji, która się toczy w III Rzeczypospolitej, jest czymś szczególnym w naszej historii.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna strona

Zbigniew Nosowski

Andrzej Friszke

Inka Słodkowska

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?