Czytelnia

Liturgia

Ireneusz Cieślik

Ireneusz Cieślik

Posoborowa dowolność

Choć jako dziecko niejeden raz byłem w kościele na Mszy sprawowanej w sposób, który czasem określa się jako ryt trydencki, to niemal nic z niej nie pamiętam. Całe moje jako tako świadome życie przypada już na okres, kiedy wprowadzono w Polsce tzw. posoborowe zmiany w liturgii. Wiedza, jak to było wcześniej, pochodziła z przekazu starszych (i to raczej z pokolenia dziadków niż ojców), który brzmiał mniej więcej tak: „Dawniej to ksiądz stał tyłem do ludzi i odmawiał po łacinie te swoje saecula saeculorum, a tu każdy sobie — jeden klepał różańce, drugi rozglądał się po sąsiadach czy po malowidłach w kościele, jeszcze inny przysypiał, czekając aż coś w miarę zrozumiałego będzie się działo tzn. na kazanie. Teraz to co innego, bo jest po polsku, każdy wie co i kiedy odpowiadać i jakoś tam bierze udział w tym, co się dzieje”. Pozytywny charakter zmian jawił się jako oczywistość. Nie przypominam sobie także, aby księża na katechezie lub w kazaniach przekonywali do tych zmian, tłumaczyli, dlaczego je wprowadzono, bądź wyjaśniali ich znaczenie. Czy dla nich to również było oczywiste? Dziś nie jestem już tego pewien, ale tak wtedy myślałem.

Czy istniała msza oazowa?

Z argumentacją na rzecz zmian, wyjaśnieniem ich sensu oraz tłumaczeniem słów, gestów i znaków liturgii spotkałem się we wspólnotach oazowych. Tam zresztą okazało się, że zmiany znane z praktyki parafialnej są jedynie częścią posoborowej reformy liturgii. W latach siedemdziesiątych nawet dla postronnego obserwatora liturgia na oazach tak różniła się od parafialnej, że powstało wręcz określenie „msza oazowa”. Tyle że inicjator i szef oaz ks. Franciszek Blachnicki bardzo go nie lubił. Pamiętam, jak dość gwałtownie na nie reagował: „Nie ma czegoś takiego jak «msza oazowa». Jest tylko msza rzymskokatolicka. To popularne określenie bierze się stąd, że u nas sprawuje się mszę po prostu tak, jak jest w mszale, a w parafiach się tego nie robi”. Aby stwierdzić prawdziwość tych słów, wystarczyło wziąć do ręki mszał i nieco uważniej go poczytać, a następnie porównać z nim np. Eucharystię w Krościenku, której przewodniczył ks. Blachnicki, a z drugiej strony niedzielną celebrację w parafii.

Gwoli sprawiedliwości należy jednak dodać, że określenie „msza oazowa” miało też nieraz pokrycie w rzeczywistości. Nie brak było bowiem i takich grup oazowych, gdzie za kryterium soborowej reformy liturgii uchodził nie mszał, lecz słowo „zmiana”, co w praktyce oznaczało: „żeby było inaczej niż w parafii”, „spontanicznie”, „młodzieżowo” itp. Co ciekawe, zachowało się w mej pamięci wspomnienie kilku konfliktów pomiędzy księdzem a starszymi stażem oazowiczami, protestującymi przeciw tego typu zmianom. Wyciąganie stąd wniosku, że inicjatywa takiego „uatrakcyjnienia” liturgii należała z reguły do księży, jest oczywiście przedwczesne, warto jednak sam fakt odnotować z innego powodu. Otóż wydaje mi się, iż obrazuje on dobrze kierunek, w którym zmierzała oazowa formacja. Trzeba przy tym pamiętać, że Ruch Światło-Życie to środowisko, które w Polsce wiodło prym w upowszechnianiu form posoborowej liturgii. Jeśli więc dzisiaj zauważamy, że stan przeciętnej liturgii parafialnej w Polsce wygląda korzystniej niż w krajach Zachodu oraz mniej u nas liturgicznych aberracji, to niebagatelny wpływ miało tu właśnie nastawienie formacyjne tego środowiska. A dla tych, którzy wyznaczali linię programową ruchu oazowego, pełna zapału akceptacja soborowych reform była połączona z opozycją wobec rozpowszechnionego mniemania, jakoby ich wyznacznikiem winna być dowolność czy spontaniczność w miejsce głównego grzechu liturgii przedsoborowej — rubrycyzmu.

1 2 3 następna strona

Liturgia

Ireneusz Cieślik

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?