Czytelnia

ks. Andrzej Luter

Ks. Andrzej Luter

Samotność długodystansowca

Pogrzeb abp. Józefa Życińskiego przejdzie do historii, nie tylko ze względu na dziesiątki tysięcy ludzi w nim uczestniczących. Oto kondukt żałobny z kościoła Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego do katedry lubelskiej prowadzili ksiądz i rabin: lubelski biskup pomocniczy Mieczysław Cisło i naczelny rabin Polski Michael Schudrich. Szli przez centrum Lublina: Alejami Racławickimi i Krakowskim Przedmieściem.

Przed katedrą rabin zaśpiewał po hebrajsku psalm 130. Podszedł jeszcze imam Nidal Abu Tabaq, mufti Ligi Muzułmańskiej RP, pomodlił się i przemówił, patrząc cały czas na trumnę: „Ten człowiek kilka lat temu podał mi rękę w kościele, uśmiechnął się i powiedział: Kocham was. My Ciebie, Arcybiskupie, też kochamy”.

Przedstawiciele trzech religii monoteistycznych — biskup, rabin i imam — serdecznie uściskali się przy jego trumnie. Scena ikona! Zmarły arcybiskup był naprawdę człowiekiem niezwykłym. Ktoś powiedział o nim, że to „skok Beamona” w polskim Kościele, i miną długie lata zanim ktoś skoczy dalej.

Cena niezależności

Wiadomo, że był to wielki filozof, teolog, kosmolog, logik, znawca teorii ewolucji, humanista, słowem: intelektualista i erudyta, jakich mało. Dla wielu osób, także dla mnie, pozostanie jednak w pamięci przede wszystkim jako bardzo dobry ksiądz i człowiek. Ale ta jego samotność

Sam rzadko mówił na ten temat. Jego samotność była jednak zauważalna. Pomyślałem o niej już kilka godzin po jego śmierci, udzielając wypowiedzi o arcybiskupie dla internetowego pisma literackiego „Dwutygodnik”. Kiedyś Agnieszka Holland zapytała mnie, a właściwie stwierdziła (bez znaku zapytania), że abp Życiński musi być człowiekiem bardzo samotnym. Wspomniałem o tym metropolicie lubelskiemu. Następnego dnia zadzwonił do mnie i — jakby chcąc się jeszcze raz upewnić — zapytał, czy Holland rzeczywiście tak powiedziała. Potwierdziłem. Postanowił ją zaprosić do Lublina na rozmowę, a także na spotkanie z klerykami. Niestety, nagła śmierć przekreśliła te plany. Holland myślała o jego samotności w episkopacie. Uważała, że ze swoją otwartą wizją Kościoła na pewno nie jest rozumiany.

Gdy jego samego pytano o samotność, trochę żartując, mówił, że wszystko zależy od tego, jak ją rozumieć: czy w kategoriach ściśle filozoficznych, czy teologicznych. Filozoficznie rzecz ujmując, mógł być samotny, ale czuł bliskość Boga - i w tym sensie nie był sam.

Miał przyjaciół w całej Polsce. Był autorytetem dla wielu środowisk, szczególnie inteligenckich. Jak powiedział Aleksandrze Klich, nie miał czasu na cierpienie z powodu samotności. Co prawda, z biegiem lat samotność dopadała go coraz boleśniej, ale nigdy jej nie celebrował, miał bowiem świadomość że został wezwany do posługi następcy apostołów. W książce Wiara wątpiących jeden z rozdziałów zatytułował: Samotność długodystansowców. Pisał w nim o Albercie Camusie. W zapiskach tego wielkiego pisarza dostrzegał świadectwo samotności i goryczy, bezsilności i bólu, który może „dokuczać nawet samotnym długodystansowcom”. Może pisał także o sobie? Czuł wspólnotę duchową z Camusem, z jego losem i jego postawą. Zapewne dlatego, że za swoją niezależność też zapłacił wysoką cenę. Prawie w całości można odnieść do niego te słowa, które napisał o autorze Dżumy:

1 2 3 4 5 następna strona

ks. Andrzej Luter

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?