Czytelnia

Piotr Wojciechowski

Piotr Wojciechowski

Sfinks, Golem, Robocop

Majstrowanie w łańcuchach DNA, wszczepianie w genom obcych elementów, hodowla organów, klonowanie człowieka, nowe terapie komórkami macierzystymi — to wszystko ma blask nadziei dla człowieka, który nie działa na polu genetyki, biologii, medycyny, a tylko nadsłuchuje sensacyjnych wieści z mediów. Zarazem jednak — brzmi to dla niego groźnie.

Lęk, jaki się pojawia, przerasta doraźne i konkretne zagrożenia. Wydaje się wynikać z utraty jasnego pojęcia, czym jest gatunek ludzki, kim jest człowiek. Już starożytni Egipcjanie ryjący wizerunki człowieka z głową orła czy kota sygnalizowali, że może istnieć istota nadludzka — bóg albo demon o dziwnie pomieszanej cielesności. Lęk przed potwornością jest stary jak świat.

Potwory nie są czymś, co pochodzi z fantazji człowieka. W wyniku patologii ciąży od setek tysięcy lat rodziły się od czasu do czasu osobniki odbiegające od normy, zniekształcone. Pozostawały w pamięci, trwały w opowieści. Od setek tysięcy lat choroby, wady wrodzone, okaleczenia, starość zamieniały ludzi w odpychające i zadziwiające twory.

Heinz Mode, autor monografii „Stwory mityczne i demony” (WAiF, Warszawa 1977, przekład Anna M. Linke) wspomina, że już W 1901 roku pewien ginekolog, profesor Schatz, w odczycie „Bogowie greccy i dziwolągi ludzkie” znalazł dla centaurów objaśnienie: wywodzić się mają od potworków z nadmierną liczbą nóg. Mit przyjmował opowieści o deformacjach jako tworzywo swojej dramaturgii, swoich obrazów. Co więcej, od czasów sprzed narodzin języka i świadomości, mózgi kręgowców nawiedzane były przez koszmary, przez obrazy tworzone w sposób przypadkowy przez biochemiczną pracę mózgu. Nie wiemy, czy sfinksy, gryfy, syreny i centaury zostały wymyślone, czy też się przyśniły, nim je ktokolwiek wymyślił. Od zawsze granica tego, co ludzkie, była wyznaczana przez twory półludzkie, nadludzkie. Od zawsze rzeczywistości przyrody towarzyszyły powoływane przez sny i fantazję drzewa o zwierzęcych szponach, gadające psy i świerszcze, węże morskie i skrzydlate konie. To one były widzialną granicą, za którą przyroda przemieniała się w coś nadprzyrodzonego.

Dla świadomości mitycznej, magicznej, religijnej te wszystkie stwory były częścią oczywistej cudowności i dziwności świata. Jeśli wędrowiec nie dotarł do krain, w których ludzie śpią przykrywając się swoją ogromną stopą, jeśli nie widział ludów bez głowy noszących twarze na piersi, to widocznie nie podróżował dość wytrwale. Nie było powodu, dlaczego coś, co pomyślane, nie miałoby istnieć.

Potwory i twory mieszane utworzyły zwartą sieć w mitosferze i ikonosferze, obecne są we wszystkich cywilizacjach, wspomagają świat wyobrażeń religijnych, totemicznych organizacji plemiennych, metaforyki literackiej, heraldyki. Są zadziwiającym kontinuum sięgającym od starohinduskich i starochińskich reliefów aż po malarstwo Hieronima Boscha, skrzydlate demony z Los Caprichos, jakie malował Francisco Goya, i stwory z poezji Leśmiana.

Dopiero oschły racjonalizm Oświecenia postawił granicę między cudem, a rzeczywistością miary, wagi, katalogów, systemów. W sferze światła mogły się znaleźć najwyżej kopalne szczątki sprzed potopów. Boga i twory bajeczne wyrzucono w sferę ciemnoty, zdegradowano do poziomów zabawki, bajki, metafory. Brzytwą Ockhama próbowano odciąć wszystko, co nie mogło trafić na półkę jak eksponat, pod mikroskop jako preparat.

1 2 3 4 następna strona

Piotr Wojciechowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?