Czytelnia

Teologia teatru

Paweł Dobrowolski

Paweł Dobrowolski, Skąd, dokąd, dlaczego?, WIĘŹ 2008 nr 4.

Wszystko, co istnieje u Jarockiego, określane jest przez współbycie. Nic nie istnieje samo z siebie. Egzystencja człowieka uzależniona jest od mowy innych, w tym przypadku od Henryka. Henryk mówi: uważajcie, bo jak tylko przestanę śnić, to wy przestaniecie istnieć — wspomina Jarocki swoje zmagania ze „Ślubem” — Można to zagrożenie zlekceważyć, teatr może nie wyciągnąć z tego wniosków. Ale można to wyzwanie podjąć. Czym lepszy aktor, tym bardziej będzie z tego korzystał. Będzie miał świadomość, że może się skończyć fikcyjna jego egzystencja i będzie do niej miał niesłychanie ludzki stosunek, pełen bólu, lęku. Może się skończyć istnienie wymyślone, które już się spodobało jako pewna zamknięta całość, jako konstrukcja. Nie mówiąc o wartościach. On będzie o to walczył, wyjdzie poza wymyśloną postać, stworzy nową, będzie chciał przy pomocy tej drugiej osoby chronić pierwszą. W wypadku Henryka to wyjście jest dużo dalsze. Jest to wyjście poza teatr. [...] Aktor podejmuje nie myśl postaci, ale myśl Gombrowicza i od siebie, zgadzając się z nim, wyznaje. Moim zdaniem, jest to próba wyjścia poza Henryka. To przestaje być grą; staje się spotkaniem z publicznością na innym poziomie. Aktor przez grę osiągnął to, co chciał, zachwycił się możliwością niemal Boskiej kreacji, a potem ma te partie, w których postać nie jest mu już potrzebna. Więc porzuca postać.

U Jarockiego, jak i u Gombrowicza, człowiek widziany jest w ciągłym procesie samopotwierdzania się i samostwarzania. To teatr relacji, gdzie człowiek nie stanowi autonomicznej istoty, ale jest bytem zapośredniczonym, uzależnionym od wypowiedzi innych.

Gombrowicz stał się obsesją Jarockiego, sobowtórem, przed którym nie może uciec. Najdobitniej pokazane jest to w przedstawieniu „Błądzenie”, w którym Jan Englert pojawia się na scenie niczym zjawa, w roli Gombrowicza i Jarockiego jednocześnie. Gombrowicz właśnie tym mnie zachwycił — wyznaje Jarocki. — Jego teatr buszuje na pograniczu rzeczywistości, snu i jeszcze innej rzeczywistości, którą jest właśnie teatr. Przekracza to we wszystkich kierunkach. Buduje grę między sobą i publicznością, i nagle rozwala ją tak, jak Henryk w swoim monologu w „Ślubie”, kiedy mówi wprost do publiczności, jako aktor: Ja nie rozumiem tego, jeśli wy twierdzicie, że rozumiecie, to kłamiecie”. To przecież nie jest mówione do partnera. To jest próba wyrwania się, ucieczki z teatru, z kłamstwa. [...] Tym właśnie się zachłysnąłem. Jako czymś mi bliskim i oczekiwanym. Jak czytałem Gombrowicza, to miałem wtedy żal do siebie, że nie ja to napisałem.

Bycie-w-świecie — twierdzi Heidegger w „Byciu i czasie” — oczywiste jest dzięki rozumieniu świata jako zbioru użytecznych narzędzi. Gombrowicz, a za nim Jarocki, przejmuje od Heideggera tę tezę. Jedynie kosmos jest w stanie wywrócić gładką instrumentalność zwykłych rzeczy i wytrącić z kolein samooczywistości. Kosmos — pisze Gombrowicz — dla mnie jest czarny, przede wszystkim czarny, coś jak czarny rozbełtany nurt pełen wirów, zahamowań, rozlewisk, czarna woda unosząca tysiące odpadków, a w nią zapatrzony człowiek — zapatrzony w nią i nią porwany — usiłujący odczytać, zrozumieć, powiązać w jakąś całość...

poprzednia strona 1 2 3 4 następna strona

Teologia teatru

Paweł Dobrowolski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?