Czytelnia
Mary Ann Glendon, Spojrzenie na nowy feminizm, WIĘŹ 1998 nr 1.
Inne zmiany, które nastąpiły począwszy od lat sześćdziesiątych, są tak dobrze znane, że wystarczy o nich krótko wspomnieć. Osłabienie związku pomiędzy seksem a prokreacją w sposób zasadniczy wpłynęło na życie kobiet, biotechnologia przekształciła procesy rozmnażania się, antykoncepcja hormonalna stała się łatwo dostępna, aborcja zaś stała się potężnym dochodowym przemysłem.
Oprócz tych wszystkich zewnętrznych, widocznych zmian, także w sferze świadomości nastąpiła rewolucja: mężczyźni i kobiety zaczęli odmiennie pojmować swe role i wzajemne związki. Jak często widać wyraźnie w sferze konwenansów, splot tradycyjnych zwyczajów i pojęć jest teraz w strzępach. Dotyczy to zarówno zwyczajów, które służyły zachowaniu odrobiny uprzejmości i przyzwoitości w społeczeństwie, jak i obyczajów, które utrudniały kobietom osiąganie ich pełnych możliwości.
Tak więc, pod koniec XX wieku, dotknęło nas stare chińskie przekleństwo: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Z pewnością, jest rzeczą ciekawą stawać wobec dylematów, które są całkowicie nowe, oraz wobec takich, które choć może nie całkowicie nowe, nigdy nie miały takich rozmiarów jak obecnie. Interesujące jest także to, że niektóre spośród tych dylematów wydają się wynikać z rzeczywistego awansu kobiet lub stanowią nieprzewidziany efekt uboczny korzystania z nowych swobód.
Tak więc dzisiaj, kiedy tempo przemian nieco osłabło, można by pomyśleć, że nadszedł czas na rozejrzenie się i zorientowanie w sytuacji. Problem w tym, że trudno jest się zorientować, skoro brak nam punktów orientacyjnych. Wiele dobrze znanych punktów odniesienia poznikało, a na dodatek brak nam mapy nieznanego terenu przed nami. Niewiele kobiet chciałoby powrotu do dawnych czasów, a nawet gdyby to zrobiły, nie byłoby to dobrym rozwiązaniem. Św. Paweł napisał przecież do Koryntian: „Przemija bowiem postać tego świata” (1 Kor 7, 31).
Zmierzch dawnego feminizmu
Wraz z przemijaniem tego świata odchodzi też stary feminizm lat siedemdziesiątych. Wyniki sondaży opinii publicznej wskazują, że obecnie większość amerykańskich kobiet nie określa się jako feministki. Uderzające jest, że na to słowo częściej reagują negatywnie kobiety młode niż starsze. Pozytywny stosunek do feminizmu ma jedynie jedna piąta studentek college'ów.
Cóż oznaczają te liczby? Od 1968 roku prowadziłam wykłady dla 150 studentów pierwszego roku prawa, mających w większości dwadzieścia parę lat. Mam więc perspektywę kogoś, kto przez wiele lat obserwował zmiany opinii w środowisku, w którym feminizm w stylu lat siedemdziesiątych był kiedyś szczególnie silny.
W pierwszych latach nie było wiele do zaobserwowania, bo na uczelni nie było zbyt wielu kobiet. Fran Hogan, obecna przewodnicząca Stowarzyszenia Kobiet na Rzecz Życia (która studiowała prawo w Boston College w końcu lat sześćdziesiątych, gdy ja zaczynałam tam wykładać), przypomniała mi niedawno, że na jej roku było jedynie pięć studentek i że ich wielkim zwycięstwem było wywalczenie osobnej damskiej toalety.
W połowie lat siedemdziesiątych istniały już pierwsze kobiece stowarzyszenia prawnicze, wiele wydziałów prawa stało się zaś bastionami radykalnych form feminizmu. Dzisiaj jednakże, gdy rozmawiam ze swymi studentkami o feminizmie i innych sprawach, ich odpowiedzi są zadziwiająco zbieżne z tym, co Elizabeth Fox-Genovese przedstawia w książce „Feminism is Not the Story of My Life” (Feminizm nie jest historią mojego życia).
poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona