Czytelnia
Mary Ann Glendon, Spojrzenie na nowy feminizm, WIĘŹ 1998 nr 1.
Nie możemy wiedzieć, co zobaczą historycy, gdy w przyszłości będą się przyglądać feminizmowi końca naszego mijającego wieku; nie wiemy nawet, czy to co zobaczą będzie nazywane feminizmem. Lecz wydaje się rzeczą słuszną zakładać, że zobaczą wówczas zbiór idei uformowanych jak kawał surowego ciasta, urabianych w trakcie wielu rozmów, prywatnych i publicznych.
Poruszająca jest jednak myśl, że wszyscy ponosimy odpowiedzialność za kształt tego nowego feminizmu. Jak ocenią nasz wkład przyszłe pokolenia? Sprzyjaliśmy wolności i godności kobiet, czy też je tłumiliśmy? I jak możemy rozpoznać, które składniki feminizmu są dla tej wolności i godności kobiet korzystne?
Oto kilka myśli, które przychodzą mi do głowy w odpowiedzi na te pytania. Myśli te są tak proste, że czuję się wręcz zażenowana, gdy je wypowiadam. Przez lata wykładania zrozumiałam jednak, że powtarzanie prawd oczywistych nie przynosi żadnej szkody.
Po pierwsze, bezpieczniej jest zacząć od wsłuchiwania się w to, co kobiety mają do powiedzenia o swoich potrzebach i dążeniach, niż od wmawiania im, co powinny lub czego nie powinny chcieć. Elizabeth Fox-Genovese właśnie słuchała i odkryła obraz o wiele bardziej skomplikowany i bogatszy niż ten, który namalowały dawne feministki lat siedemdziesiątych.
Po drugie, wobec problemów kobiecych, tak jak w stosunku do wszelkich problemów społecznych o dużej złożoności, roztropna jest ostrożność wobec sztywnych dychotomii i fałszywych wyborów. Mam na myśli pięć dogmatycznych skrajności, które bardziej zaciemniały niż wyjaśniały problemy kobiet: feminizm „podobieństwa”, utrzymujący, że pomiędzy kobietami a mężczyznami nie ma istotnych różnic; feminizm „zróżnicowania”, który traktuje mężczyzn i kobiety jako w istocie różne gatunki; feminizm „dominacji”, który głosi wyższość kobiet; feminizm „płciowości”, według którego pierwiastek męski i żeński zostały stworzone przez społeczeństwo; i na koniec – sztywny determinizm biologiczny (głoszony przez niektórych krytyków feminizmu), który uwięziłby kobiety w ich rolach, przeważających np. w latach pięćdziesiątych naszego wieku lub ubiegłego, albo w czasach niewoli babilońskiej.
Po trzecie, wierzę i mam nadzieję, że każdy nowy feminizm będzie raczej łączył niż dzielił, traktując mężczyzn i kobiety jako partnerów, a nie przeciwników w poszukiwaniu lepszych dróg miłości i pracy. Nowy feminizm uzna, że losy mężczyzn, kobiet i dzieci, tak bogatych jak i ubogich, są na stałe splecione ze sobą.
Czy mówiąc równocześnie o feminizmie i o postawie łączenia nie popadamy w wewnętrzną sprzeczność? Tak, jeśli feminizm staje się ideologią totalną, wyrazem interesu wąskiej grupy albo żądaniem lojalności. Nie, jeśli po prostu uznamy, że istnieją kwestie szczególnie ważne dla kobiet, które to kwestie zostałyby zapewne zlekceważone, gdyby same kobiety nie zaczęły się nimi zajmować. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że obecnie brak jest w istocie silnej i efektywnej publicznej instancji, która w sprawach mających istotne znaczenie dla kobiet wypowiadałaby się w sposób odzwierciedlający rzeczywiste potrzeby i pragnienia większości kobiet. Naprawdę potrzebujemy lepszej i pełniejszej debaty na temat spraw, które ma ją fundamentalne znaczenie d1a kobiet. Kobiety naprawdę mają wiele do powiedzenia na temat warunków, w których żyją, pracują, wychowują dzieci, rozwijają swe uzdolnienia i talenty. Potrzebujemy mechanizmów, które formowałyby opinie i wspierały rozwiązywanie problemów będących głównie – choć nie wyłącznie – przedmiotem zainteresowania kobiet. Jest niepokojące, iż obecnie niereprezentatywna koalicja grup interesów wypowiada się rzekomo w imieniu wszystkich kobiet.
poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona