Czytelnia

Nowi ateiści

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski Spotkanie wysokiego ryzyka, WIĘŹ 2009 nr 5-6.

Naturalnie symetryczne wahanie dopada w tym samym momencie niewierzącego, choć ów bez oporu może podkreślać swoją pojedynczość — jego światopogląd nie musi łączyć go z żadną wspólnotą. Czy jednak — pojedynczy — jest ateistą, czy jedynie agnostykiem? Czy mówi o sobie „brak mi łaski wiary”, co nieomal włącza go w szeregi wierzących, czy też wszelką religijność ma za „opium dla ludu”? Dewocja stanowi w jego oczach kłamliwe i zbędne szminkowanie potrzeb zwierzęcia, jakim jest człowiek, czy też uważa ją za przydatną społecznie formę trzymania bestii w ryzach? W religii widzi wstrętnie polukrowany mechanizm dyskryminacji całych grup społecznych (np. kobiet, mniejszości seksualnych, egzotycznych imigrantów), czy zrozumiały wyraz tęsknoty za ładem, którego rzeczywisty brak przejmuje go grozą — przy czym umiejętność wytrzymania jej presji stanowi w jego oczach miarę ludzkiej godności? A może po prostu dziwi się, że innym nie szkoda czasu na świątobliwe głupstwa? Problemem okazuje się nie tylko, w jakie wyobrażenie będzie go teraz ubierał wierzący partner spotkania, ale i to, jak sam siebie postrzega — i ile z tego autoportretu będzie chciał tamtemu odsłonić. Niewiara bywa równie obolała jak wiara.

Wreszcie następuje trzeci moment: zaczynają działać lęki, pochodne kantowskiego imperatywu kategorycznego. Jak mam się zachować, by moje zachowanie mogło stać się prawem powszechnym? A to znaczy: jaki świat może narodzić się z takiego a nie innego przebiegu spotkania, jeśli wszystkie podobne konfrontacje miałyby analogiczny przebieg? Wierzący obawia się swojej nieumiejętności w dawaniu świadectwa, jakby w efekcie miał odpowiadać za rozszerzenie się ateizmu po całej ziemi. Imaginacja podsuwa mu równocześnie obraz chrześcijan wszystkich czasów, zabijanych za przyznawanie się do Chrystusa — a oni domagają się od niego już nie tyle wiary, ile najprostszej wierności. Niewierzący z kolei odczuwa może solidarność z Kazimierzem Łyszczyńskim, straconym w XVII wieku za pisanie dzieła De non existentia Dei (którego zresztą prawdopodobnie nawet nie planował, a cały proces był zbrodnią sądową, uknutą przez pożądających jego majątku sąsiadów). Może wręcz czuje się nowym Łyszczyńskim, widząc w konfrontacji z wierzącym archetypiczną sytuację walki prawdy z ciemnotą, walki, którą ciemnota wygrywała w przeszłości siłą. Uczestnicy spotkania zaczynają się widzieć jako uosobienie wszystkich zagrożeń, o których im kiedykolwiek opowiadano.

Spotkanie, którego początek staram się tu prześledzić, odbywa się niby w intymności rozmowy dwóch ludzi, a tak naprawdę w przestrzeni sporów publicznych, ciągnących się od stuleci. W tym poszerzonym kontekście dzieje się coś szczególnie niepokojącego.

Po dwóch stronach szyby

Niewierzący — w zależności od tego, na czym dokładnie polega jego niewiara — może tak lub inaczej tłumaczyć sobie przyczyny, dla których drugi człowiek twierdzi, że Bóg istnieje. Ostatecznie jednak rozwiązanie tego problemu nie jest mu szczególnie potrzebne. Bliźni wierzy — więc wierzy, taką ma widocznie osobistą przypadłość.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna strona

Nowi ateiści

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?