Czytelnia

Nowi ateiści

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski Spotkanie wysokiego ryzyka, WIĘŹ 2009 nr 5-6.

Na szczęście — przypominamy sobie zaraz — powiedziane jest: „głoście Ewangelię wszystkiemu stworzeniu” (Mk 16,15). Więc temu ateiście, stojącemu przed naszymi oczami, również. A jeśli go przekonamy do swoich racji, jeśli przestanie być ateistą i stanie się „nasz”, to odzyskamy spokój (przy okazji zaś — ocalimy jego duszę). Odzyskamy spokój także w gorszym wypadku: jeśli go nie przekonamy, a jedynie zmiażdżymy w dyskusji, zmusimy do milczenia lub do wstydu, że jest ateistą. Choć nie wiadomo, co wtedy z jego duszą

Nie chcę podważać szlachetnych przyczyn, które stoją za niejedną próbą nawracania niewierzącego. Kiedy jednak uważnie przyglądam się swoim własnym reakcjom, niepokoi mnie leżące gdzieś na samym ich dnie — zniecierpliwienie1. Religia jest aktem społecznym — i nie trzeba czytać Gombrowicza (choć warto), by wiedzieć, że deklarowana zgodność światopoglądowa grupy wzmacnia wybory jednostkowe. Dlatego tak heroicznymi świadkami wiary byli chrześcijanie pierwszych wieków — nie tylko ci, których rzucano na pożarcie lwom, ale także ci, którzy po prostu mieli odwagę ufać Obietnicy, stanowiącej głupstwo dla pogan, czyli wówczas: dla wszystkich dookoła.

Wiara jednostkowa, bez wsparcia otoczenia, jest bożym szaleństwem. Religia wspólnoty jest natomiast instytucją. Coraz liczniejsze deklaracje osobistego ateizmu stanowią dla wierzącego indywiduum egzystencjalne wyzwanie, dla członka religijnej zbiorowości przybierają wszakże jeszcze inny charakter: społecznego, a ostatecznie politycznego zagrożenia. W gruncie rzeczy lękamy się powtórzenia sytuacji sprzed dwóch tysięcy lat: że siłę wiary mielibyśmy czerpać wyłącznie z osobistego przekonania, że zostalibyśmy skazanymi na heroizm samotnymi świadkami Dobrej Nowiny. Póki więc opisane przez socjologię mechanizmy będą działać bez dodatkowych hamulców — mam na myśli przede wszystkim pamięć, że w Kościele wymiar instytucjonalny, doczesny, współistnieje z wymiarem duchowym — zbiorowość (a więc i każdy z nas, w tej mierze, w jakiej działają na niego odruchy wspólnoty) będzie reagowała zgodnie z wpisanym w nas przez biologię scenariuszem: będzie starała się na rozmaite sposoby zwalczać odmieńców. Dlatego zarówno nawracanie „ogniem i mieczem”, jak dużo późniejsze (i niewątpliwie bardziej cywilizowane) traktowanie ateistów jako przeciwników politycznych — których wpływy należy za wszelką cenę ograniczać, ich zaś samych izolować (np. poprzez indeks ksiąg zakazanych i inne formy cenzury) — mam za dowód niedostatku wiary w Kościele minionych wieków, nie zaś za świadectwo wiary żywej i gorącej, przeciwstawianej dziś przez katolickich tradycjonalistów wierze współczesnej, jakoby letniej.

Drugi Sobór Watykański starał się, jak sądzę, wzmóc zaufanie do tego niewidzialnego, pneumatologicznego wymiaru Kościoła. Stąd wzięła się autodefinicja naszej wspólnoty jako współśrodkowych kręgów, z których najszerszy obejmuje wszystkich ludzi dobrej woli — i idące za nią porzucenie literalnego rozumienia słów św. Cypriana, że poza Kościołem nie ma zbawienia. W tym kontekście jednak pytanie, dlaczego odwodzić ateistów od ich ateizmu, robi się jeszcze bardziej kłopotliwe (choć przecież nakaz ewangelizowania świata wciąż obowiązuje). Trzeba by wiedzieć: co takiego jest w wierze, co mogłoby jeszcze wzbogacić niewierzącego człowieka dobrej woli? Czyż jego ateizm może stać na przeszkodzie zbawczym zamiarom Boga?

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna strona

Nowi ateiści

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?