Czytelnia
Jerzy Sosnowski Spotkanie wysokiego ryzyka, WIĘŹ 2009 nr 5-6.
Najprościej jest zacząć (na nowo, jak niegdyś) twierdzić, że ateizm prowadzi z dużym prawdopodobieństwem — albo wręcz koniecznie — w moralne bagno. I zdarza się, że taką właśnie strategię świadomie lub mimowolnie obieramy.
Dar niepokoju i nadziei
Kiedy stoi przede mną drugi człowiek, kiedy widzę jego wzrok — rzucenie mu prosto w oczy, że skoro nie wierzy, to tym samym jest (faktycznie lub tylko potencjalnie) niemoralny, stanowi, na szczęście, spory problem. Jeśli nie zaślepia nas przyrodzony fanatyzm, na podobny akt nieprzyjaźni raczej się nie decydujemy (to, co sobie myślimy w skrytości ducha, nie jest wszakże bez znaczenia). Gorzej, że głosząc nasze przekonania publicznie — przez media, ambony, katedry — widzimy wielu ludzi, a nie pojedynczego człowieka, więc jego spojrzenie nie przypomina nam o istnieniu granicy, której nie powinno się przekraczać.
Co jest w intymnym spotkaniu dwóch ludzi niegrzecznością i niegodziwością, w skali społecznej nabiera jeszcze innego, katastrofalnego wymiaru. W swoim czasie mówiła o tym Kinga Dunin2, z którą rzadko się zgadzam, w tym punkcie jednak — zdecydowanie tak. Otóż, chcemy czy nie, choć żyjemy w kulturze zbudowanej na fundamentach chrześcijaństwa, społeczeństwo, które ją zamieszkuje, jest już dziś światopoglądowo zróżnicowane. Nie wszyscy z wchodzących w dorosłość roczników będą chrześcijanami. Zatem twierdzenie, że poza naszą religią nie sposób wyznaczyć nieprzekraczalnych granic moralnych, działa jak samospełniająca się przepowiednia, a to na dwa sposoby. Jeden: sprowadzamy chrześcijaństwo do funkcji regulatora zachowań, a Boga do roli strażnika na wieży ogólnoświatowego panoptikonu — straszliwa redukcja, ogałacająca religię z olbrzymiego bogactwa i czyniąca sprzeciwianie się jej aktem wolności, choć to właśnie „ku wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1). Drugi sposób: osłabiamy zasady społecznego współżycia, których presję winien odczuwać każdy członek zbiorowości, niezależnie od swoich przekonań metafizycznych. Rewers źle brzmiącego w uszach wielu katolików postulatu „państwa neutralnego światopoglądowo” to postulat „neutralnych światopoglądowo obowiązków obywatela”. Odrzucenie tej ostatniej formuły zwiększa zagrożenie anarchią. Przywołując Josepha Conrada, należałoby powiedzieć tak: pasażerom Patny ma być obojętne, czy załoga statku wierzy, czy nie wierzy w Boga. Ucieczka z tonącej jednostki jest bowiem niemoralna niezależnie od światopoglądowego widzimisię uciekinierów; podobnie zresztą jak bardzo wiele innych nieszlachetnych uczynków, których ocena zazwyczaj nie budzi sporu wierzących z niewierzącymi. Zamiast budować wokół tego międzyludzką solidarność, skupiamy się — my, wierzący — na tych normach, które akurat dla ludzi spoza naszej wspólnoty często nie są oczywiste (jak prawny zakaz aborcji czy zakaz stosowania środków antykoncepcyjnych — ten ostatni nieoczywisty także dla wielu z nas) i sugerujemy zuchwale, że bez zgody na nie otwiera się otchłań moralnej anarchii, królestwo antywartości, cywilizacja śmierci. Otóż upierałbym się, że granice „cywilizacji śmierci” są znacznie, ale to znacznie, węższe.
poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 następna strona