Czytelnia

Grzegorz Pac

Grzegorz Pac, Straszliwe piękno Zielonej Wyspy, WIĘŹ 2007 nr 1.

Wolnopaństwowcy „wchodzą w buty” Brytyjczyków. Znów widzimy żołnierzy napadających irlandzki dom, teraz jednak są to żołnierze Wolnego Państwa. Damien oczekuje na wyrok w tym samym więzieniu, w którym kiedyś on, a zwłaszcza jego brat, poddawani byli okrutnym torturom. Nota bene faktem jest, że sam prezydent de Valera, który po powstaniu wielkanocnym w 1916 roku trafił do dublińskiego więzienia Kilmainham, w czasie wojny domowej został w nim internowany, aby opuścić je – jako ostatni więzień – w 1924 roku.

Zdaję sobie sprawę, że oglądanie filmów historycznych z historykami bywa nie mniej męczące, niż oglądanie filmów górskich z alpinistami, którzy za punkt honoru stawiają sobie odnaleźć nieprawidłowo zawiązane węzły i „nie tak” wbite haki. Oczywiście widza nie musi interesować, czy i na ile obraz Loacha odpowiada historycznym realiom. Kto jednak ciekaw jest irlandzkiej historii, powinien zobaczyć film Loacha „w pakiecie”, razem z nakręconym w 1996 przez Neila Jordana filmem „Michael Collins”.

Historia, którą opowiada Jordan, jest w zasadzie podobna. Oto dwóch przyjaciół, Michael i Harry, razem prowadzą walkę w imię irlandzkiej sprawy, tyle że nie w prowincjonalnym hrabstwie Cork, ale w Dublinie, dowodząc elitarnymi jednostkami IRA. Gdy na horyzoncie pojawia się piękna Kitty, obaj przyjaciele zakochują się w niej; zwycięża Michael. Nie pozostaje to zapewne bez wpływu na decyzję Harrego, aby w wojnie domowej stanąć po stronie de Valery. Ten pokazany jest tu jako człowiek przewrażliwiony na punkcie własnej osoby, a może nawet nie w pełni zrównoważony. Taki obraz prezydenta ma pewne historyczne uzasadnienie, podobnie jak przypuszczenie, że wysyłając na rozmowy do Londynu Collinsa de Valera w istocie „wystawił” go, od początku było bowiem jasne, że traktat będzie kompromisem, który nikogo nie zadowoli, a dla wielu pozostanie nie do przyjęcia.

W wymiarze artystycznym film Jordana nie wytrzymuje porównania z „Wiatrem buszującym w jęczmieniu”. Film Loacha jest wysmakowany, nakręcony z niezwykłą troską o szczegół. Postaci – u Jordana dość papierowych – nie dzieli tu od widza żaden dystans, co sprawia, że nie może on przejść obojętny wobec ich dramatu. Gdy obraz Jordana to raczej przyjemne „filmidło”, z wątkiem miłosnym i patetycznymi monologami bohaterów, film Loacha to artystycznie dojrzałe i przejmujące dzieło filmowe. Jednak historia Collinsa, bohaterskiego bojownika, który potrafił „dla dobra sprawy” zrezygnować ze swej bezkompromisowości i z którego de Valera uczynił „kozła ofiarnego”, wreszcie historia jego śmierci – został zdradziecko zastrzelony w rodzinnym hrabstwie Cork (w tym samym, w którym toczy się akcja „Wiatru...”) jadąc rozmowy pokojowe – wszystko to pokazuje drugie, pro-traktatowe oblicze irlandzkiej wojny domowej.

Oba filmy – przy wszystkich swych różnicach – wykazują pewne podobieństwa. W obu Brytyjczycy ukazani są jako prawdziwe bestie. Jordan nie szczędzi obrazów rozbojów, masakr cywilów, tortur, ale w „Wietrze...” takich scen okrucieństwa jest chyba jeszcze więcej. W wywiadach reżyser podkreśla dramat żołnierzy brytyjskich, którzy zamiast po powrocie z Wielkiej Wojny cieszyć się nimbem bohaterów, walczą w regularnej armii i oddziałach ochotniczych o jedność kraju, za który przez cztery długie lata przelewali krew. I rzeczywiście: w filmie daje się zauważyć, jak bardzo ich okrucieństwo to wynik również tej frustracji. Niemniej jednak reżyser nie pozostawia wątpliwości, kto tu jest dobry, a kto zły, a scena wyrywania paznokci na długo pozostaje w pamięci. W obrazie Jordana sprawę lapidarnie ujmuje Collins, pytając przyjaciela: „Jak myślisz, kto się pierwszy podda? My czy ono? Ciało czy bat?”.

poprzednia strona 1 2 3 następna strona

Grzegorz Pac

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?