Czytelnia

Anna Karoń-Ostrowska

Krzysztof Dorosz

Szukając Boga XXI wieku, Z Krzysztofem Doroszem rozmawia Anna Karoń-Ostrowska, WIĘŹ 2004 nr 7.

— Wyraźnie był to proces. Już nie agnostycyzm, ale jeszcze nie chrześcijaństwo. A czy pamięta Pan moment, w którym wybrał Pan chrześcijaństwo?

— To był właśnie proces. Z jednej strony była, powiedziałbym, ogólna świadomość kulturowa. Jeżeli nie agnostycyzm, nie ateizm — to wiara, metafizyka, Pan Bóg i chrześcijaństwo, bo jest to naturalny język kultury. I to w nas tkwi, we mnie na pewno. Czytałem też o innych religiach, więc czasami dość abstrakcyjnie pojawiało mi się pytanie: a może to, a może tamto? Odpowiedź była: nie, inne religie nie są dla mnie. Wydawały mi się zawsze obce. Nie to, że mało pasjonujące, ale obce. Miałem poczucie, że chrześcijaństwo jest tym językiem, który tkwi we mnie i jeżeli mam być człowiekiem wierzącym, to tylko w sferze chrześcijańskiej, tylko jako chrześcijanin. To było bardzo silne poczucie.

— A co to znaczy: „jest we mnie” chrześcijaństwo? Przecież Pańska rodzina była od pokoleń agnostyczna.

— Chrześcijaństwo tkwiło we mnie poprzez dziedzictwo kulturowe, choćby to, czego uczyłem się na studiach. Kiedy studiowałem historię literatury angielskiej, czytałem literaturę średniowieczną czy renesansową, która była nasycona chrześcijaństwem. Kiedy jeździłem po Europie i oglądałem wspaniałe zabytki — kościoły, katedry — to wszędzie było chrześcijaństwo! A moja rodzina? Chociaż nie wychowała mnie po chrześcijańsku, jednak chrześcijaństwo tkwiło w niej głęboko. Pochodzę z domu agnostycznego. Jedynie moja matka przeżyła dwadzieścia ostatnich lat swojego życia jako gorliwa, praktykująca katoliczka. Wszyscy moi przodkowie, dalsi dziadkowie i pradziadkowie to agnostycy, specjaliści od różnych nauk ścisłych: fizycy, astronomowie, chemicy. Taka była tradycja rodzinna. Ja coś zmieniam w tej rodzinie. Ale jednocześnie jestem świadomy, że w mojej rodzinie był silny moralny kręgosłup chrześcijański — coś co Paul Tillich nazwałby „kapitałem chrześcijańskim”.

Dla mnie przyjście do religii, do wiary, do Kościoła nie jest znalezieniem spokojnej przystani. Raczej przeciwnie — jest to otworzenie mnóstwa nowych horyzontów, przyjęcie nowej odpowiedzialności, a przez to także większy niepokój. Jestem oto w większym świecie, dużo większym Zaczątki tego zrozumiałem bardzo dawno temu, kiedy zaczynałem czytać teksty religijne. Natrafiłem na Martina Bubera (wtedy nie mówiło się o nim tyle, co teraz) i dzięki niemu coś nowego pojąłem. Ateiści i agnostycy twierdzili, że człowiek religijny ułatwia sobie życie, ponieważ od istotnych problemów ucieka w zaświaty. Natomiast Buber uważa przeciwnie: jego Bóg ani nie daje wywieść się ze świata, ani nie wypełnia w nim luk pominiętych przez naukę. Jest Rzeczywistością Nieuwarunkowaną i wielkim „Ty”. A więc życie człowieka wierzącego staje się dużo trudniejsze niż życie ateisty czy agnostyka. To mi zaimponowało. Nie rozumiałem dobrze Bubera, nie potrafiłem pójść w jego ślady, ale było to dla mnie duże przeżycie: wokół mnie wzniósł się wielki świat, który wymagał ode mnie odpowiedzialności. I to mi zostało: świadomość, że odpowiadam nie tylko wobec człowieka, lecz także wobec Boga i że jest to ogromna odpowiedzialność.

Deszcz, który stale pada

A możemy dotknąć problemu Boga? Czy był taki moment, kiedy miał Pan poczucie, że Go Pan spotkał? Że On jest?

— O tym trudno mówić. To nie było spotkanie takiego typu, jakie miał św. Paweł na drodze do Damaszku. Wspomniany Martin Buber mówił o znakach Boga, które dotykają nas w życiu. Ludzie rzadko mają w tej dziedzinie pewność absolutną. To jest kwestia jakiegoś wewnętrznego wyboru, dostrzeżenia, że w tym czy w innym wydarzeniu życiowym jest właśnie ręka Boga. Ja to czasami czuję. Ale nie chcę budować na tym konstrukcji emocjonalnej czy intelektualnej. Gdy jednak pyta Pani o spotkanie, o poczucie Jego obecności — to raczej jestem skłonny powiedzieć: „tak”. Nie czuję się zabłąkanym poszukiwaczem intelektualnym, który siedzi w zakurzonych księgach, a Pan Bóg jest daleko, abstrakcyjny.

Poza tym, im robię się starszy, tym bardziej ma dla mnie znaczenie modlitwa, którą uważam za wielką sztukę człowieka religijnego. Coraz bardziej się nią interesuję — i praktycznie, i teoretycznie. Uważam, że właśnie to jest królewska droga, bo w modlitwie człowiek staje przed Bogiem. To jest trudne, bo gdy chcemy stanąć przed Bogiem, musimy zrzucić mnóstwo ubiorów, które nam przeszkadzają. Cała sztuka polega na tym, żeby je zrzucić.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Anna Karoń-Ostrowska

Krzysztof Dorosz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?