Czytelnia
ks. Jerzy Szymik, Tłumaczył nam Pisma, WIĘŹ 2004 nr 10.
Kiedy jutrzenka wstaje Tobie ranna,
Błogosławione i wino, i chleb.
I pieśń nadbiega z dolin triumfalna,
By w ciszy mijał ten, co w boju legł.
Pokój na wieki ludziom dobrej woli.
Wszystkim, co prawdę ziemi poznać chcą.
Aż, jako ziarno bywa od kąkolu,
Od dobra będzie oddzielone zło.
A tak brzmi zamieszczony w tym samym tomie wiersz pt. „Ucieczka”, odwołujący się zarówno do wygnania pierwszych rodziców z raju, jak i do zagłady Sodomy i Gomory. Aluzje do terminologii i „reakcji” biblijnych — klątwa, exodus — czynią zeń utwór odsyłający do tekstów natchnionych każdym prawie wersem i słowem:
Kiedyśmy z płonącego uchodzili miasta,
na pierwszej drodze polnej wstecz zwracając oczy
Mówiłem: „Niechaj trawa ślad nasz pozarasta,
Niechaj w ogniu umilkną wrzeszczący prorocy,
Niech umarli umarłym mówią, co się stało,
Nam znaczono gwałtowne, nowe zrodzić plemię,
Wolne od zła i szczęścia, które tam drzemało.
Idźmy”. A miecz płomieni otwierał nam ziemię.
W czwartej części poematu „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada” spotykamy wyjątkową kondensację motywów i odniesień do kart Ewangelii. Nowotestamentalne cytaty i aluzje współbrzmią tu z opisem roku liturgicznego i religijnej obrzędowości ludowej:
„(...) Rok dzielił się według wysokiego i niskiego słońca.
W dymach i mgłach po świętym Michale, kiedy anioł ziarnu zwiastuje,
Przez cztery niedziele Adwentu i suchedni,
Aż ślepi, chromi, garbaci radują się, moc truchleje,
Mędrcy świata brną w śniegu chroniąc myrrę, kadzidło i złoto,
Drzewo w lasach pęka od mrozu, wiozą z parafii gromnice.
On wędruje nad Genezaret, czas na niedźwiedzie i tańce.
Basetla i bęben w mięsopust do Popielcowej Środy.
A tu słoneczko znów // przemarzłą ziemię ogrzewa,
Przez ruń zieloną // z palmami // Król wjeżdża do Jeruzalem”.
W siódmej części tego samego utworu podmiot liryczny karmi się duchowo w podróży „Księgą Przymierza” i „Listami Pawłowymi”, wsłuchuje się w głos pełen biblijnych reminiscencji, głos młodzieńca, negatywnego bohatera fragmentu Listu do Koryntian (1 Kor 5, 1-13):
Czas dla śmiertelnych jako woda bieży,
Jam jego otchłań aż do dna przebadał.
Mnie to w Koryncie srogi Paweł gromił
Za to że ojcu memu żonę wziąłem.
Mnie to na zawsze wieczerzać zabronił
Pospólnie z nimi za braterskim stołem.
Odtąd nie byłem w świętych zgromadzeniu
I grzeszna miłość wiodła mnie przez lata
Do biednej łątki wydanej skuszeniu
Aby się wieczna spełniła zatrata.
Ale mnie wyrwał z prochu błyskawicą
Pan mój i Bóg mój, którego nie znałem.
Za nic się jemu wasze prawdy liczą.
On miłosierdzie ma nad wszystkiem ciałem.
W tym ostatnim wierszu widać wyraźnie, że „ubiblijnienie” Miłoszowej poezji ma wymiar znacznie głębszy niż tylko „powierzchniowy” — cytatowo-parafrazowo-aluzyjny, i służy nie efektom formalnym, ale ewokacji problematyki teologicznej, w tym przypadku eschatologii. Plan treści jest w tej — jak zresztą w każdej wielkiej — poezji niemożliwy do oddzielenia od planu wyrażenia, a kiedy Miłosz nawiązuje do rytmiki i wydłużonej frazy psalmicznej, kiedy — jak pisze w „Nieobjętej ziemi” — potrzebuje dla swoich zdań „ładu, rytmu, formy” i kiedy je obraca „przeciwko chaosowi i nicości”, wówczas świadomie sięga do metafizycznych źródeł mowy, do liter „trwalszych niż kute w kamieniu”. Czyli do Słowa, „które było na początku”.
To, co Jest
Miłosz chciał zawsze poezji, która służyłaby — jak się przekornie wyrażał — czemuś większemu niż ona sama. Jego zmaganie o takie słowo poetyckie było zakorzenione w lekturze i translacji Biblii. Ustawić słowo biblijnie, znaczyło dla niego uchronić je przed licznymi zagrożeniami — banalnością, paplaniną, nadmiarem subiektywizmu, kultem nicości czyli rozpaczy, „pożeraniem własnego ogona” — a uczynić nośnikiem tego, co „jest”. Jeśli dzieło literackie Miłosza zawiera poważną dawkę wielkiej współczesnej teologii, to między innymi dlatego, że integralną częścią jego dzieła była praca w słowie biblijnym i w świetle biblijnego słowa.