Czytelnia

Liturgia

Marcin Bornus-Szczyciński, Tradycja ciągła, tradycja rekonstruowana, WIĘŹ 2006 nr 1.

Powstaje więc zasadnicze pytanie: która z tradycji, rekonstruowana czy ciągła ma pierwszeństwo? Mimo że zajmuję się na co dzień tradycją rekonstruowaną, uważam dziś, że zasadniczo pierwszeństwo ma tradycja ciągła. Nie musi ona się nikomu specjalnie podobać. Jest jaka jest – przede wszystkim pewna i prawdziwa. A o prawdziwości zaświadczają najbliższe nam pokolenia. I dlatego rozumiem, dlaczego obecnie księża nie śpiewają na Mszy słów przeistoczenia, mimo że przecież słowa te są w celebracji najważniejsze i w dzisiejszym mszale znajdziemy wszystkie potrzebne do najlepszego sprawowania tego obrzędu nuty. Ale przecież w liturgii trydenckiej nikt nie tylko nie śpiewał słów przeistoczenia, ale wręcz przeciwnie – słowa te z bardzo wielu powodów, bardzo skomplikowanych, między innymi ze względu zagrożenia schizmą, wypowiadano były in secreto, w myśli. Nie tylko ich nie śpiewano, ale nie wypowiadano głośno! I to nam właśnie pozostawiła tradycja ciągła naszego Kościoła. Wobec tego rozumiem wszystkich kapłanów, którzy nie są gotowi, żeby obecnie przejść od sytuacji zachowywania tych najważniejszych słów w swoim sercu, do sytuacji najbardziej uroczystej, najbardziej publicznej ich śpiewanej proklamacji, stosownie do mocy aktu, który się w tym momencie dokonuje.

W tym sensie Sobór dokonał rewolucji niesamowitej, otwierając nas na sprawowanie najważniejszych aktów na sposób bardzo dawny, bardzo archaiczny, który zachował się w Kościołach wschodnich, ale w Kościele łacińskim się akurat nie zachował. Sobór dokonał więc rekonstrukcji ważnego elementu tradycji i w tym wypadku nadał tej rekonstrukcji pierwszeństwo nad tradycją ciągłą.

Sobór Trydencki zamknął nas w wielu wymiarach. Chciał nas chronić głównie od protestantyzmu, ale zamknięcie to zamknięcie – nie da się zamknąć z jednej strony, a otworzyć z drugiej. Przy okazji zostaliśmy właściwie odcięci od wpływów liturgii wschodniej. To stopniowe odcinanie następowało już wcześniej. W literaturze jest masa przykładów świadczących o lepszym stanie liturgii wschodniej niż zachodniej już w pierwszym tysiącleciu. Członkowie Kościoła wschodniego nawet podśmiewali się z tej pewnej nieporadności Kościoła zachodniego w tej dziedzinie. Wielka schizma w połowie XI wieku odcięła nas całkowicie od wschodniej kontroli jakości liturgii. Odtąd działaliśmy niezależnie i aż do Soboru Watykańskiego II ten proces izolacji stale się pogłębiał.

Istnieje bardzo ciekawy list wschodniego zakonnika, który podróżował w celach dyplomatycznych do Rzymu w XIII stuleciu i powiedział mniej więcej tak: „Wiele nas różni od łacinników, ale muzykę mamy taką samą.” W XIII wieku! Jak to? To jest w ogóle nie do wyobrażenia. Nasze oficjalne informacje muzykologiczne na ten temat powiadają, że myśmy się liturgicznie rozdzielili jak nie w III wieku, może w IV, ale za to już ostatecznie, kiedy już liturgia została przetłumaczona z greckiego na łacinę. Wiele wskazuje na to, że to nieprawda, że te związki były nadal bardzo mocne. Ale rzeczywiście formalnie więzy ucięły się w połowie XI wieku. Dalej była tylko tradycja, i ta tradycja z różnych powodów była modyfikowana i zmieniana.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Liturgia

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?