Czytelnia

Katarzyna Jabłońska

Trudno człowiekowi z Bogiem, Z Wojciechem Prusem OP rozmawia Katarzyna Jabłońska, WIĘŹ 2006 nr 5.

A skoro mówimy o odczytywaniu woli Bożej, to chciałbym przywołać tu pewien bardzo pouczający przykład. Słuchałem kiedyś w radio audycji, której gośćmi były dwie siostry zakonne z Francji, pracujące w środowiskach pozostających pod wpływem sekt. Rozmowa zeszła na temat okultyzmu i prowadzący zapytał: co zrobić, jeżeli człowiek nie ma pewności, czy czasem nie wdał się w jakieś praktyki okultystyczne? Odpowiedź zakonnic najpierw wprawiła mnie w zakłopotanie. Odpowiedziały bowiem zgodnie, że trzeba poradzić się swego proboszcza. Co proboszcz – zastanawiałem się – będzie wiedział na przykład na temat metody Silvy? Zrozumiałem jednak, że w tej radzie zawarta jest wielka mądrość. Jeśli nawet ksiądz proboszcz pomyli się i udzieli złej rady, to już sam gest zaufania jest rodzajem parasola, rozpostartego nad człowiekiem, który zaufał Kościołowi, otwiera przestrzeń łaski.

W drodze do Boga nie chodzi bowiem o to, żeby zawsze mieć rację. Znacznie istotniejsze jest zaufanie. Pytam więc tych, którzy zostali ustanowieni w Kościele do udzielania odpowiedzi w jego imieniu, pytam również swojego sumienia, bo – jak mówi św. Tomasz z Akwinu – trzeba iść za sądem sumienia. Nie znaczy to jednak w żadnym razie, że nie zostawiam miejsca na korektę. Okazać się przecież może, że proboszcz jednak się pomylił, a moje sumienie nie wykazało się dostateczną wrażliwością.

Mówi Ojciec o zaufaniu do odpowiednich urzędów w Kościele, jednak zdarza się, i to wcale nierzadko, że źródłem „nieporozumienia” człowieka z Panem Bogiem jest właśnie instytucja Kościoła. Spotkać można osoby, które twierdzą, że Kościół przez postawy i zachowania swoich hierarchów czy szeregowych duchownych przeszkadza im w rozumieniu Boga, a nawet świadczy na Jego niekorzyść. W związku z tym – przekonują – lepiej będzie szukać Boga bez pośrednictwa Kościoła.

– Przeświadczenie, że sam sobie poradzę i w pojedynkę dojdę do Boga, nie bierze pod uwagę realiów. W normalnych warunkach wsparciem dla człowieka jest rodzina, powinien być nim również Kościół, który także powołany został do tego, aby być rodziną. Najtrudniejszym doświadczeniem człowieka jest bycie samotnym – nie ma nawet komu postawić pytania „dlaczego?”. Oczywiście, bywa i tak, że człowiek znajduje w rodzinie więcej bólu niż pociechy, tworzą ją przecież słabi i grzeszni ludzie. Tacy ludzie tworzą również Kościół, ten jest jednak rodziną szczególnego rodzaju.

Kościół jest grzeszny w swoich członkach, czyli w ludziach, ale jest święty w sakramentach. One stanowią nienaruszalny fundament Kościoła, indywidualna grzeszność ludzi nie przechodzi na Kościół. Podobna zasada obowiązuje w przykazaniu, które każe nam czcić swoich rodziców. Zapytała mnie kiedyś młoda kobieta: jak może kochać i szanować rodziców, skoro oni wyrządzili jej tak wiele krzywdy? Intuicja Kościoła, którą pięknie wyraził Jan Paweł II w książce „Pamięć i tożsamość”, podpowiada, że rodzicielstwo ma swój początek w Bogu. Kochając rodziców, oddaję cześć samemu Bogu, który przejawia się poprzez ojcostwo i macierzyństwo konkretnych osób. Nawet jeżeli te osoby są bardzo grzeszne, niegodne, są tak zwanymi toksycznymi rodzicami, i tak noszą w sobie nieskończoność. Dostąpiły udziału, choćby nieświadomie, albo przez przypadek, w tajemnicy samego Boga. W ten sposób są nienaruszalne w swoim ojcostwie i macierzyństwie, są godne czci.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Katarzyna Jabłońska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?