Czytelnia

Jacek Borkowicz

Jacek Borkowicz

Trzy poranki Safedu

Słońce dawno już zaszło za górą Meron, a na granatowym niebie dopalały się ostatnie smugi żużlastej czerwieni. Parująca ziemia oddawała niebu zapach ziół i spłowiałych traw późnego lata. Wonne powietrze wlewało się w zaułki miasta i unosiło nad ścianami, które piętrzyły się jedna nad drugą jak kamienny wodospad. Między kopułkami, wieńczącymi płaskie dachy, zaroiło się od cieni. To pobożni wylegli na tarasy swoich domów, by nad głowami sąsiadów, w ciszy nocy, rozważać tajemnice potęgi Króla Świata.

Aaron syn Józefa przystanął i obejrzał się za siebie. Cień góry zatopił w mroku Safed, tylko w niewidocznych już oknach jarzyły się punkciki świec. Ktoś tam kiwał się nad księgą, gdzie indziej zapewne dyskutowano zawzięcie. Aaron wiedział, o czym mówi dziś całe miasto. Tuż przed zmrokiem kupiec z Hajfy przywiózł listy, przysłane drogą morską z Istambułu. Błogosławiony Sabbataj, nadzieja Izraela, założył turban i przyjął wiarę Mahometa.

Ruszył w dolinę, pozostawiając za sobą miasto. Minął już rok od czasu, gdy Odkupiciel przybył tu w swojej triumfalnej drodze na północ. Witali go prawie wszyscy mędrcy Safedu, padając przed nim na kolana, by przyjąć słowa pociechy. Również i Aaron skrzyżował swoje dłonie i pochylił głowę, a Pan odmówił nad nim cichą modlitwę. Gdy wstawał z klęczek, ich oczy skrzyżowały się na moment. Aaron zapamiętał te oczy, wzrok węża. Sabbataja nazywają przecież Świętym Wężem. Zapomniał wtedy o wszystkim, czego nasłuchał się o przybyszu w tamte krótkie letnie noce, upływające na rozważaniach i proroctwach. Zobaczył jedno — te oczy mówiły prawdę. I Aaron uwierzył, tak jak inni. Uwierzył, że widzi Mesjasza, który wyruszył z Jerozolimy, by wybawić Izraela, który idąc od miasta do miasta dotrze na koniec do stolicy sułtana, zajmie jego tron i odtąd królować będzie na ziemi, sądząc sprawiedliwie wszystkie ludy. Czy to nie jego zapowiedział przed laty Świątobliwy Lew, rabbi Izaak Luria Aszkenazi, głosząc nadejście Syna Dawida?

Ocknął się, gdy z oddali usłyszał znajomą melodię. To koguty Safedu — pomyślał. Tylko one pieją zawsze o północy.

Słyszał dzisiaj tylu mówiących „ostrzegałem”, a przecież doskonale pamięta, jak ci sami ludzie gięli kolana przed tamtym człowiekiem. Nikt nie chciał słuchać nielicznych „niewiernych”, jak nazywano tych, którzy nie poznali w nim Bożego pomazańca. Wszyscy modlili się, pościli i biczowali. Co dzień ze szczytów otaczających Safed wzgórz wypatrywano zaginionych dziesięciu plemion Izraela, które miały nadciągnąć od wschodu, od pustyni, by spotkać się z Mesjaszem nad rzeką Sambation. Powszechnej wiary nie zachwiało to, o czym Żydzi słyszeli, lub czego sami byli świadkami. Sabbataj głośno wypowiadał Niewymawialne Imię. Niedowiarków gwałtem przymuszał do łamania Prawa. Gdy przybył do swojej rodzinnej Smyrny, wbił topór w zaryglowane przez rabinów drzwi synagogi, wtargnął do wnętrza, porwał w ramiona świętą Torę i nazwał ją swą oblubienicą. Wierzono mu nadal, gdy zaniepokojony rozwojem wydarzeń sułtan zamknął uzurpatorowi drogę do stolicy, rozkazując zatrzymać mesjański okręt u wylotu cieśniny dardanelskiej i wtrącić Sabbataja do twierdzy Gallipoli. Wierzono również i wtedy, gdy więzień spożył tam paschalnego baranka razem z zakazanymi tłustymi częściami. Wierzono mu nawet, gdy nie nastał wyznaczony przezeń dzień Odkupienia.

1 2 3 4 następna strona

Jacek Borkowicz

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?