Czytelnia

Grzegorz Pac

Grzegorz Pac, Tu nie skansen. Kaszubski rock, białoruski punk, ukraińska nowa fala..., WIĘŹ 2007 nr 4.

Oczywiście pojawianie się w Polsce elementów kultury pochodzących z Mińska, Kijowa czy Wilna może być ważnym elementem wzmacniającym tożsamość żyjącej tu mniejszości. „Jeśli ta muzyka z Ukrainy jest dobra, to dla polskich Ukraińców jest powód do dumy, do leczenia kompleksów, a jest to mocno zakompleksione środowisko” – mówi Nakonieczny. Czasami zresztą tożsamość to za wielkie słowo – „gdy organizowałem koncerty współczesnej muzyki z Ukrainy, często alternatywnej, trudnej w odbiorze, przychodziło na nie mało Ukraińców. Natomiast wiem, że wielu z Polaków, którzy na nich bywali, zaczynało się interesować swoimi korzeniami, choć muzyka ta nie miała przecież nic wspólnego z tradycyjnymi formami. Ktoś sobie przypominał, że babka była Ukrainką albo dziadek. Na przykład dzięki koncertowi zespołu The Ukrainians z Wielkiej Brytanii Krzysztof Grabowski z Pidżamy Porno przyznał się, że ma korzenie z Wołynia, częściowo ukraińskie. Darzy Ukrainę dużym sentymentem, odwiedza mieszkającą tam rodzinę. Taka sympatia nie ma raczej przełożenia na tożsamość, ale jak ktoś odczuwa życzliwość, interesuje go, skąd pochodzi – to też niemała rzecz”.

Dla wszystkich czy dla nikogo?

Podobny problem nie dotyczy rockmenów z Kaszub – Gdańsk jest i będzie głównym centrum ich kultury. Ale i im towarzyszy pytanie, dla kogo właściwie grają. „Spotkaliśmy się z zarzutem – mówi Popek – że gramy dla nikogo, i jest w tym trochę racji. Dla starych zbyt nowoczesne, młodzi zaś nie rozumieją kaszubskich tekstów. Z drugiej strony, graliśmy w całej Polsce, w Niemczech, Szwecji i Holandii, wszędzie byliśmy dobrze przyjmowani. Generalnie staramy się grać dla wszystkich, natomiast statystyka pokazuje, że nasza płyta najlepiej sprzedała się w Warszawie”.


Tarasewicz wspomina, że gdy coraz liczniej przyjeżdżały zespoły z Białorusi, to pojawiły się kłopoty, gdyż ta muzyka dotykała odległych problemów, widzianych z mińskiej perspektywy. Jednocześnie coraz więcej było „grzecznych” zespołów z Hajnówki czy Bielska, które brały poetyckie teksty i tworzyły do nich słabą zwykle muzykę.


Pewną odpowiedzią na to był zespół RF Braha, którego współtwórcą był Tarasewicz. Sama nazwa wyrażała bunt, ale w kontekście białoruskim – „braha” to po białorusku zacier do bimbru. Pod względem muzycznym zespół mógł być partnerem dla grup mińskich, ale teksty dotyczyły po raz pierwszy Białostocczyzny i tutejszych Białorusinów. Tytuł płyty „Schizofrenia” mówił właśnie o tym, że to nie jest świat sielanki, ale taki, w którym wielu ma podwójne życie: jedne w domu, drugie na ulicy. Można było usłyszeć o tragediach związanych z emigracją, o osobistych problemach. Teksty grupa tworzyła wspólnie, współpracując z Sokratem Janowiczem; doszło do niezwykłej sytuacji, w której w bezpośrednim kontakcie z ostrą, hard core'ową formacją pozostawał wybitny, urodzony w 1936 roku pisarz, prawdopodobnie najważniejsza postać białoruskiego życia kulturalnego w Polsce.


To przywiązanie do spraw lokalnych miał też w sobie powstały później, po rozpadzie Brahy, Zero-85. „Najważniejsze – podkreśla Tarasewicz – że to zespół reprezentujący normalny, dobry poziom, który może być partnerem dialogu z rówieśnikami, niezależnie skąd by byli. Dotąd zespoły białoruskie grały na potrzeby swojego środowiska, od Basowiszcza do Basowiszcza. Zero-85 występuje na różnych festiwalach – także na białoruskich, ale nie tylko”. Właśnie taką sytuację Tarasewicz uważa za idealną: zespół używający określonego języka, mocno osadzony w swoim środowisku i dotykający jego problemów, ale wychodzący od nich do spraw bardziej uniwersalnych. „To śpiewanie dla wszystkich to swego rodzaju przełom” – mówi.

Różne światy, jeden świat

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Grzegorz Pac

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?