Czytelnia

Krzysztof Dorosz

Konrad Sawicki

Ukryci przed Bogiem w Kościele?, z Krzysztofem Doroszem rozmawia Konrad Sawicki, WIĘŹ 2010 nr 10.

Wielu ludzi żyje w przekonaniu, że wiara wymaga rezygnacji z poznania i z rozumu. Sądzą, że Boga niepodobna ani poznać ani pojąć i dlatego trzeba poddać się dyktatowi instytucji lub własnej, nieraz karkołomnej decyzji. Lecz taka postawa prowadzi do wewnętrznego zniewolenia, które człowiek sam przed sobą ukrywa. W rezultacie żyje własnymi czysto uczuciowymi urojeniami. Popada więc w duchową hipokryzję i by ocalić własną wiarę, musi się przed prawdziwym Bogiem ukrywać.

I jeszcze jedno. Bóg często prowadzi do siebie człowieka przez pustynię. Tam trzeba odrzucić ideowe lub instytucjonalne podpórki, zostawić za sobą bezpieczeństwo zbiorowego życia, stanąć z Bogiem twarzą w twarz, samemu, obnażyć się psychicznie, ujrzeć własną duchową nędzę. A to przecież strasznie boli. Dlatego wszyscy od Boga uciekamy. Uciekamy od próby, którą jest każde życie ludzkie. Nie potrafimy Mu ufać. XX wiek, pełen bezprecedensowych zbrodni, cierpień i nieszczęść, podkopał duchową ufność. Zrodził w nas podejrzenie, że Bogu nie można ufać i lepiej od Niego uciec, nawet pozostając w Kościele.

Między progiem Kościoła a Kościołem

Sawicki

Przebył Pan dość długą drogę od niewiary czy agnostycyzmu, przez przedsionki wiary, do wiary, przez przedsionki Kościoła i w końcu do Kościoła — Kościoła ewangelicko-reformowanego. Chciałbym się zatrzymać na tym etapie Pańskiej drogi, który był pomiędzy progiem Kościoła a Kościołem. Dlaczego nie pozostał Pan w tej dość wygodnej przecież pozycji chrześcijanina bezwyznaniowego?

Dorosz

Zapewniam Pana, że nie jest to pozycja wygodna. Jest bardzo niewygodna już choćby dlatego, że każdy człowiek — lub większość ludzi, mówiąc ostrożnie — potrzebuje wspólnoty myślących podobnie. A tu, czyli w Kościele, chodzi przecież o coś więcej niż wspólnotę myślenia. Tu chodzi o wspólnotę ludzi, którzy podobnie wierzą. Kiedy mówię „wierzą”, mam na myśli nie tylko tyle, że uznają za prawdziwą treść wiary, którą im przekazano. Chodzi mi również o ich zaangażowanie, o ich doświadczenie Boga. Kościół, czyli wspólnota wierzących, to przecież więcej niż partia polityczna czy powiedzmy towarzystwo miłośników Platona. Tego właśnie mi było potrzeba.

Po drugie, czułem się niewygodnie czy wręcz nieuczciwie. Będąc na przedsionku Kościoła czy poza Kościołem, wiedziałem doskonale, że czerpię — mówiąc szumnie — ze skarbnicy Kościoła. Czytałem rozmaite książki, rozmawiałem z ludźmi, chrześcijanami tego czy innego wyznania. Przecież te książki i ci ludzie byli ukształtowani bezpośrednio czy pośrednio przez Kościół.

Może się oczywiście zdarzyć, że ktoś dozna mniej lub bardziej bezpośredniego objawienia. To się zdarza, ale rzadko. Ja tego nie doświadczyłem. Moją wiarę zawdzięczam nie tylko swoim poszukiwaniom, ale także Kościołowi.

Sawicki

W wymianie listów pomiędzy Panem a Stanisławem Obirkiem pojawiło się bezpośrednie pytanie w kontekście relacji instytucja Kościoła-wiara. Pytanie brzmiało: czy można wierzyć bez pośrednictwa tejże instytucji. Pan na tak postawione pytanie odpowiada: „Nie, nie można”.

Dorosz

W zasadzie instytucja zawsze pośredniczy, choć nie wykluczam sytuacji wyjątkowych. Kiedy byłem poza Kościołem, w jego przedsionku — garściami przecież czerpałem z jego dorobku. To, co do mnie docierało, było przez Kościół zapośredniczone. To, że nie należałem do instytucji, nie przesądzało o moim zawieszeniu w próżni. Poszukując, w jakimś sensie nie byłem już poza Kościołem.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Krzysztof Dorosz

Konrad Sawicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?