Czytelnia

Nowi ateiści

Radosław Tyrała

W co wierzą polscy niewierzący?

Zastanawiające jest, że gdy dochodzi do dialogu miedzy wierzącymi i niewierzącymi, jedną z częściej przywoływanych myśli przewodnich tego typu prób porozumienia jest pytanie „w co wierzą niewierzący?”. Być może atrakcyjność tego zwrotu wynika z jego pozornie oksymoronicznego charakteru. W co konkretnie miałby wierzyć ktoś, kto nie wierzy? W co zaś wierzyć przestał?

Z tytułowym pytaniem wiąże się również pewne niebezpieczeństwo. To zawarta w nim sugestia, że fakt, iż niewierzący mogą w coś wierzyć, jest czymś dziwnym, jakąś anomalią, kwestią, którą należy drążyć i koniecznie wyjaśnić. Stąd już bardzo blisko do uruchomienia często pokutującej kliszy myślowej, stawiającej znak równości miedzy ateistą a nihilistą 1.

To, że niewierzący też wierzą, nie jest niczym niezwykłym. Wystarczy zauważyć, że termin „niewierzący” jest jedynie swego rodzaju skrótem myślowym. Nie chodzi tu o niewiarę totalną, o całkowitą negację czy nihilizm, ale niewiarę „lokalną”, rzecz by można, o niewiarę w konkretny aspekt rzeczywistości — w Boga osobowego (choć, jak postaram się wykazać i to okaże się być nadmiernym uproszczeniem). Należy zatem wystrzegać się błędu zbyt dosłownego odczytywania znaczenia terminu „niewierzący”.

Nie można przecież nie wierzyć w nic. Trudno żądać, aby człowiek współczesny, podejmując każdą decyzję, opierał się jedynie na wiedzy, w dodatku takiej, którą zweryfikował samodzielnie. Rzeczywistość społeczno-kulturowa jest dziś na tyle nieprzejrzysta i skomplikowana, że w większości spraw musimy zawierzyć nieprzebranym rzeszom ekspertów. Tu pojawia się też wyraz bliskoznaczny terminowi „wierzę”, jakim jest „ufać”. Aby sprawnie funkcjonować, musimy ufać instytucjom, ekspertom, osobom z naszego bezpośredniego otoczenia, ale i ludziom, których nie znamy. Bo epoka globalizacji sprawia, że uzależniamy się od siebie nawzajem jeszcze bardziej2. Nasz los niepostrzeżenie wymknął się z naszych rąk (czy kiedykolwiek tam się znajdował?) i zaczął zależeć od ludzi, o których istnieniu nie mamy nawet pojęcia (od władz innych państw, zarządów wielkich korporacji, pracowników giełd i funduszy inwestycyjnych czy od żyjących na drugim końcu świata producentów żywności, która trafia na nasz stół).

Być może należy też zerwać z wizją niewierzącego jako istoty całkowicie zracjonalizowanej. Dzięki neuropsychologii3 wiemy już przecież, że emocje są niezbędnym składnikiem w procesie podejmowania racjonalnych decyzji. Stara, funkcjonująca w naszej kulturze dychotomia „rozum/emocje” po części się zdezaktualizowała.

Zatem niewierzący wierzą, ufają, posiadają przekonania, bywają przez coś całkowicie zaprzątnięci, ulegają fascynacjom, dają się ponieść emocjom. Tak samo jak wierzący. I nie ma w tym nic dziwnego. Tyle tylko, że obca im jest wiara w niektóre aspekty rzeczywistości. Pytaniem faktycznie godnym uwagi wydaje mi się, jakie to konkretnie aspekty. Czy fakt lokalnej (nie)wiary czyni z wierzących i niewierzących dwa całkowicie różne gatunki ludzi, wprowadzając między nich fundamentalną barierę obcości? Czy też może różni ich wyłącznie owa lokalna (nie)wiara i nic poza tym? Często powtarza się, że od (nie)wiary w Boga osobowego zależą przekonania moralne, cały system wyznawanych przez nas norm i wartości. Jeśli tak, to (nie)wiara w Boga zmienia w życiu człowieka bardzo dużo i przez sam fakt powiązań z innymi aspektami jego życia przestaje być kwestią o charakterze lokalnym, lokując się w centrum tożsamości jednostki.

1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Nowi ateiści

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?