Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski, W obronie metafizyki, WIĘŹ 2011 nr 5-6.

Kiedy autor książki pyta o śmierć, recenzent — ten decydujący o istnieniu książki na rynku organizator życia literackiego — orzeka, że pytanie to jest eskapizmem, chyba że chodzi o opowiedzenie się za legalizacją eutanazji. Kiedy tematem książki są rozterki religijne, recenzent orzeka, że „nikogo to już dziś nie obchodzi” (to cytat!), chyba że mowa o cierpieniach zadawanych ludziom przez Kościół katolicki. Jeśli autor napisze o „nieskończonej goryczy miłości” (według frazy z Cortazara) — zostanie natychmiast rozszyfrowany jako zwolennik patriarchatu, chyba że opowiada o związku homoseksualnym lub przyjmuje perspektywę skrzywdzonej kobiety; a jeśli wspomni o przemijaniu — uznany zostanie za osobnika, który nie rozwiązał problemów właściwych dla okresu dojrzewania. Nie wypada nawet dodawać, że postawienie jako celu tekstu artystycznego sprowokowania u odbiorcy „przeżycia tajemnicy istnienia” (Witkacy) musi być skwitowane przez recenzenta wzruszeniem ramion. Przerysowuję świadomie, ale obawiam się, że nieznacznie.

Czy nie o coś podobnego spierał się z marksistami spod znaku Róży Luksemburg Stanisław Brzozowski (skądinąd również inspirujący się marksizmem)? W jego szkicu Drogi i zadania nowoczesnej filozofii znajdujemy następującą wątpliwość autora: „mówi się na przykład: każdy systemat filozoficzny jest odbiciem danej struktury społeczno-ekonomicznej i analiza zawsze jest w stanie wykazać poza pozornie logiczną budową pojęć — utajoną grę interesów”. A więc, zgodnie z poglądami późniejszymi o wiek, nie ma problemu Prawdy, zaś tekst odnosi się jedynie do „utajonej gry interesów” — stosunków sił. I dodaje Brzozowski ze zgryźliwą ironią: „Innymi słowy: dopóki istnieją przeciwieństwa klasowe, póty ich gra i walka wytwarza systematy filozoficzne, konwencje moralne, twórczość artystyczną, gdy jednak zniknie działanie tego czynnika, wszystko to ustanie”.

Zastanawiam się w tych okolicznościach nad powodami, dla których wśród najważniejszych dzieł, do których chętnie wracam, są Idiota Dostojewskiego i Gra w klasy Cortazara, nie mówiąc o biblijnej Księdze Koheleta, ale też późne powieści Philipa Dicka (od Ubika począwszy). Zanim powiem, co z tych moich fascynacji wynika, muszę znów poczynić dwa zastrzeżenia. Pierwsze: to wyliczenie nie oznacza w mojej intencji uznania wyższości klasyki literackiej nad utworami współczesnymi. Jestem szczerym entuzjastą twórczości Doroty Masłowskiej, cenię Lubiewo Witkowskiego, a z autorów mojego pokolenia: powieści Olgi Tokarczuk czy wiersze Marcina Świetlickiego. Drugie zastrzeżenie: zdaję sobie sprawę, że sprawny krytyk, wychodzący z założeń, przedstawionych wyżej, może doskonale pokazać Idiotę czy Grę w klasy jako teksty dekonstruujące dyskurs religijny (Dostojewski) czy opiewające protest przeciwko opresyjności tradycjonalnej kultury Argentyny (Cortazar). Skłonny jestem jednak twierdzić, że „nie za to je kochamy”.

W sławnej Foucaultowskiej analizie Las Meninas Velázqueza, otwierającej Słowa i rzeczy francuskiego autora, wskazuje się „miejsce króla”, które wyznaczają, sytuują, konstruują: postaci widoczne na obrazie i jego perspektywa. W ten sposób — streszczam skandalicznie pobieżnie wyrafinowaną tezę Michela Foucault — można metaforycznie zobaczyć w obrazie Velázqueza, jak struktura wyznacza pozycję patrzącego, nieobecnego na obrazie (w materii dyskursu), ale z pozoru ów obraz fundującego. Z pozoru, bo tak naprawdę sam jest przez obraz (i dyskurs) ufundowany.

Obchodząc się bezceremonialnie z tekstem Słów i rzeczy można jednak stwierdzić, że płótno Velázqueza daje się potraktować jako podstawa nieco innej metafory. Oto król/widz/podmiot jest niewidoczny, a jednak to jego spojrzenie konstytuuje naprawdę sytuację, ponieważ bez spojrzenia obraz jako obraz nie istnieje, pozostaje jedynie płaszczyzną pokrytą substancjami chemicznymi, odbijającymi z rozmaitą intensywnością fale elektromagnetyczne o określonych częstotliwościach. Rozpoznanie w nich koloru, sylwetek i tak dalej jest dziełem umysłu To zatem, co widzimy, a także to, co możemy spostrzec i nazwać, jest fizycznością/przedmiotowością (dzieła Velázqueza, dyskursu). Wszakże to, ŻE widzimy, ŻE podejmujemy trud konstruowania i deszyfrowania sensownych wypowiedzi trwa poza fizycznością. Innymi słowy: język należy do rzeczywistości zastanej i dającej się uchwycić, podmiot mówiący jest jednak nie tylko „przyzwyczajeniem naszej gramatyki” (jak sugerował Nietzsche, drugi obok Marksa patron sposobu myślenia, któremu się tu przeciwstawiam); podmiot gramatyczny jest następstwem czegoś, co poprzedza wszelkie postrzeżenie i mówienie. Tam, ułamek sekundy przed pierwszym zdaniem (które w istocie nie pozostaje bez związku z warunkami społeczno-ekonomicznymi itd.), kilkadziesiąt centymetrów przed płótnem, po którym porusza się myśl racjonalna, opalizuje Tajemnica, zdumiewający fakt, że istnieję.

Literatura, czyli wspaniały podstęp

Oczywiście to moje zdanie również nie pozostaje bez związku z warunkami społeczno-ekonomicznymi Same warunki społeczno-ekonomiczne nie zaistniałyby jednak, gdyby nie świadomość, na której się one odcisnęły (po czym pozwoliły się zidentyfikować).

W dyskursie religijnym nazywamy ją duszą. W dyskursie psychologii głębi — jaźnią. Jej treści i formy, jakie przybiera, są zapewne produktem skomplikowanego oddziaływania na siebie ludzi i przedmiotów. Jej nagie istnienie (którego oczywiście pozajęzykowo nie jesteśmy w stanie opisać — to zdanie wtrącone jest tautologią!), pozostaje jednak warunkiem tych oddziaływań i największą tajemnicą, do której tymczasem przywykliśmy, żyjąc. Potrafimy się do niej zbliżać z narzędziami fizycznymi i pojęciowymi — najdalej na tej drodze zaszła chyba obecnie neuropsychologia — ale jest to zbliżanie się asymptotyczne, ponieważ podmiotowość nie daje się uchwycić przedmiotowo.

Jak tajemnicę Boga skrywa teologia apofatyczna, tak tajemnicę człowieka skrywa apofatyczna antropologia. Ten ostatni termin wydaje się trafniejszy niż użyty w tytule niniejszego szkicu „metafizyka”, jest jednak od tamtego dziwaczniejszy, a przy tym, jak każdy termin, przesłania w gruncie rzeczy to, o co naprawdę chodzi.

I właśnie literatura, jak każda sztuka, wydaje mi się wspaniałym podstępem, ponieważ zbudowana z języka (lub, w przypadku innych sztuk, fizyczności) odsyła uwagę naszą przed język i przed fizyczność (słówko „przed”, prowokujące do myślenia w kategoriach przestrzennych lub czasowych, należy, rzecz jasna, znów traktować cum grano salis). Będąc tworem językowym, jest oczywiście o czymś — jednak oddziałuje poprzez ożywienie w odbiorcy zdziwienia, że ów istnieje. Poprzez wyprowadzenie go poza obszar rzeczy, dających się nazwać wprost.

A ponieważ wszystkie te sformułowania zdają się odwoływać do staroświeckich teorii sztuki, pozwolę je sobie zilustrować fragmentem książki, należącej do twardego kanonu literatury postmodernistycznej — Śniadania mistrzów Kurta Vonneguta. W powieści tej opowiada się w pewnej chwili o obrazie, zatytułowanym Kuszenie świętego Antoniego. Obraz był prostokątem pomalowanym na zielono, a mniej więcej w jednej siódmej jego szerokości przecinała go z góry na dół taśma odblaskowa w kolorze pomarańczowym. Jego twórca tak wyjaśnia w książce znaczenie swojego dzieła:

„Daję wam słowo honoru, że obraz, będący teraz własnością waszego miasta, pokazuje wszystko, co w życiu najważniejsze, niczego nie pomijając. [...] Jest to niematerialny rdzeń każdego zwierzęcia, to «jestem», do którego skierowane są wszystkie sygnały. To wszystko, co w każdym z nas — myszy, jeleniu, kelnerce z cocktail-baru — żyje. To coś pozostaje nienaruszone i czyste, choćbyśmy popadli w nie wiem jak niedorzeczne tarapaty. Święty obraz samotnego świętego Antoniego to pojedyncze, pionowe, niewzruszone pasmo światła. Gdyby w pobliżu świętego znalazł się karaluch albo kelnerka z cocktail-baru, na obrazie byłyby dwa takie pasma światła. Nasza świadomość to jedyne, co mamy w sobie żywego, a może i świętego. Cała reszta to martwa maszyneria”.

Literatura, za jaką skłonny jestem się opowiadać, nie jest więc formą ulepszenia świata społecznego — co oczywiście nie znaczy, że nie należy go ulepszać. Przede wszystkim jednak stanowi próbę obudzenia odbiorcy, wydarcia go z obszaru tego, co stanowi „martwą maszynerię” (która to maszyneria budzi skądinąd emocje i niekiedy warta jest obywatelskiego czy publicystycznego zaangażowania).

To przebudzenie, które umożliwia literatura i sztuka, ma charakter głębszej rewolucji i głębszej kontestacji zastanego świata niż wszystko, co mogą postulować najradykalniejsi lewicowcy świata (jak i zwolennicy „rewolucji konserwatywnej”). Odrywa nas bowiem — odwołam się po raz ostatni do Velázqueza — od powierzchni obrazu, na której zwykle żyjemy. Przywraca, być może, treść pierwszego krzyku człowieka, przychodzącego na świat i odkrywającego, że odtąd nie jest tym, co go otacza i co go wypełnia, a dokładniej — że jest nie tylko tym. Taki świadomy niesionej w sobie tajemnicy człowiek zyskuje autonomię, której wyraz zależy oczywiście od momentu historycznego, pozycji społecznej, sytuacji ekonomicznej itd. Na autonomii tej można jednak zbudować świadomość etyczną, która chroni sam fundament naszego świata.

Tradycyjny (!) język, który o tym mówił, ukształtowało w naszej kulturze chrześcijaństwo — ale w tej mierze, w jakiej uległ on rytualizacji i ideologizacji, to znaczy dał się wciągnąć w grę o władzę, nie budzi dzisiaj ufności (nie aprobuję; stwierdzam). Dlatego sztuka, choćby pozornie od religii najodleglejsza, stanowi jej siostrę i wspólniczkę.

W tym sensie uważam, że literatura nie jest jedynie nośnikiem treści ideologicznych, lecz nieustannym zaproszeniem do kwestionowania tego, co nie-ludzkie (to znaczy oswojone, uprzedmiotowione, zideologizowane), do wyrywania się z automatyzmu codziennych reakcji, z determinant naszego życia. I dlatego właśnie książki nie muszą mówić o kwestiach społecznych, żeby być ważne — gdyż są ważne przez to, że odsyłają myśl naszą do źródła, z którego płynie możliwość zaistnienia świata i zaistnienia nas jako jego współmieszkańców i współtwórców.

Jerzy Sosnowski

poprzednia strona 1 2

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?