Czytelnia

Kochać Kościół mimo wszystko - debata WIĘZI i Tezeusza

Kościół w Polsce

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski, Wiara bez Kościoła?, WIĘŹ 2010 nr 10.

Naturalnie, są zapewne okoliczności, w których także dorosły człowiek uznaje, że jego głos nie ma żadnego znaczenia, że rzeczywiście dla wspólnoty nic się nie da zrobić. Takie właśnie okoliczności odpowiadały po ogłoszeniu stanu wojennego i faktycznym stłumieniu solidarnościowego buntu z 1980 roku za zjawisko emigracji wewnętrznej wielu szlachetnych Polaków. O ile jednak ich decyzje potrafię zaakceptować — jak decyzję Noego, wsiadającego z rodziną i dobytkiem na arkę — to współczesnym quasi-anachoretom jestem skłonny zarzucać przesadną pokorę, niezrozumienie istoty Kościoła i w efekcie egocentryczny eskapizm (tu jeszcze raz powtórzę, że poddaję krytyce także swój niegdysiejszy wybór). Nie chodzi przy tym o pyszne przekonanie, że miałbym mieć we wspólnocie wierzących rolę wyjątkową. Przeciwnie; jest ona dokładnie taka sama, jak rola wszystkich innych świeckich, którzy „stawszy się uczestnikami funkcji kapłańskiej, prorockiej i królewskiej Chrystusa, mają swój udział w posłannictwie całego Ludu Bożego w Kościele i w świecie”, a „ożywieni duchem prawdziwie apostolskim, uzupełniają to, czego nie dostaje ich braciom, i pokrzepiają ducha zarówno pasterzy, jak i reszty wiernego ludu” — by zacytować dokument Drugiego Soboru Watykańskiego15. Nie sądzę, by wolno było ograniczać to „pokrzepianie ducha” do przyklaskiwania wszystkim decyzjom pasterzy, czy zdają nam się trafne, czy też nie.

Dziedzictwo, nie spadek

Nie sugeruję oczywiście, że zgodne z duchem ostatniego soboru byłoby uczynienie z Kościoła czegoś na kształt gigantycznego klubu dyskusyjnego. O obowiązku „upominania bliźniego” najpierw w cztery oczy, a potem przy świadkach, mówi jednak wyraźnie Pismo Święte (np. Mt 18,15-17). Przede wszystkim zaś należy przypomnieć, że tożsamość wspólnoty buduje nie tylko Objawienie, którego ona strzeże i które szerzy, ale i rozpowszechniony wśród jej członków sposób jego rozumienia i praktykowania, takie lub inne stosowanie Słowa do zmiennych warunków historycznych. Póki przez władze instytucjonalne nie zostanie nam zalecone milczenie, mamy obowiązek trwać w sporze (o sporach wśród chrześcijan opowiadają już Dzieje Apostolskie), a jak wskazują przypadki wielkich dwudziestowiecznych przewodników Kościoła, w rodzaju Yvesa Congara, nawet w milczeniu warto trwać, nie zabierając ze sobą, poza wspólnotę, swoich racji, jak dziecko obrażone na kolegów z piaskownicy. Ecclesia semper reformanda i dzisiejsi błądzący stają się czasem jutrzejszymi prorokami (jeszcze drastyczniejszym niż Congar przypadkiem zdaje się Jan Hus). Z zachowaniem proporcji, naturalnie.

Ostatecznie bowiem idea wiary poza Kościołem wydaje mi się wiązać z pewnym sposobem rozumienia Kościoła, które moim zdaniem nie daje się obronić. W tej perspektywie Kościół zostaje bowiem unieruchomiony, staje się tworem niepodległym historii, należącym raczej do sfery wiekuistości niż czasowości. Tradycję rozumie się wówczas jako spadek, w stosunku do którego można jedynie podjąć działania archiwizujące. Tymczasem jest ona raczej dziedzictwem, które domaga się nieustannej reinterpretacji, twórczego, aktywnego podjęcia i wzbogacenia, nim przekażemy je dalej. Jeśli serio wierzymy, że „do wolności wyzwolił nas Chrystus” (Ga 5,1), to do nas, chrześcijan, stosuje się przypowieść o talentach, których doprawdy nie należy zakopywać, „bojąc się” (Mt 25,25).

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Kochać Kościół mimo wszystko - debata WIĘZI i Tezeusza

Kościół w Polsce

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?