Czytelnia

Cezary Gawryś

Cezary Gawryś, Wolność pod rygorem, „Tygodnik powszechny” 2010 nr 6.

Pierwszy namiestnik

Kościół ostrzega jednak, że sumienie może być źle uformowane lub „zranione”, i że jako chrześcijanie mamy obowiązek konfrontować nasze rozumienie norm moralnych z nauczaniem Kościoła w danej kwestii. Co jednak w sytuacji, gdy szczegółowe interpretacje norm ogólnych podawane przez Kościół nie przekonują nas? Czy mamy poddać się ślepo autorytetowi wbrew rozumowi i sumieniu? Katechizm (nr 1778) przywołuje przecież słowa bł. kard. Newmana: „Sumienie jest pierwszym ze wszystkich namiestników Chrystusa”.

— Cóż, myślę, że powinienem szukać, zadawać pytania, drążyć, jednak, nie odrzucając własnego rozumu, być posłuszny rozstrzygnięciom Kościoła — odpowiada na to mój przyjaciel, doktor teologii.

W grudniowym liście Episkopatu, czytanym w uroczystość Świętej Rodziny, wysłuchałem ze zdumieniem fragmentu przestrzegającego przed świętokradczym przyjmowaniem Komunii św. przez osoby, których poglądy w kwestiach moralnych nie są zgodne z nauczaniem Kościoła. Czy autorzy listu mieli prawo wchodzić w kompetencje spowiednika? I czy taki arbitralny osąd, ogłoszony publicznie, bez możności wniknięcia w autentyczny dramat sumienia człowieka, nie pozostaje w sprzeczności z logiką Ewangelii?

Zapewne zamiarem biskupów było przeciwdziałanie rzekomej tendencji wiernych do niegodnego przyjmowania Eucharystii, a więc przestroga przed relatywizmem moralnym i postawą lekceważenia Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Muszę przyznać, że takiego zjawiska w Polsce raczej nie dostrzegam. Na pewno współczesna cywilizacja, z jej materializmem, hedonizmem i konsumpcyjnym modelem życia, niesie zagrożenie dla życia duchowego i moralnego: są ludzie, którzy żyją płytko i banalnie, byle jak, nie stawiając sobie żadnych wymagań. Nie sądzę jednak, aby tacy akurat chodzili w niedzielę do kościoła i garnęli się do Komunii. Obserwując polskich katolików, dostrzegam w nich raczej przeciwną tendencję: do nadmiernego rygoryzmu.

Co robić w sytuacji, gdy szczegółowe interpretacje norm ogólnych podawane przez Kościół nie przekonują nas? Czy mamy poddać się ślepo autorytetowi wbrew rozumowi i sumieniu?

Ubodzy

Nie wszyscy gotowi są do heroizmu, do jakiego wzywa ich Kościół. Człowiek przez całe życie jest w drodze, do chrześcijańskiej doskonałości zbliża się stopniowo. Nie wszystko i nie w życiu każdego może być w pełni uporządkowane. Nie wszyscy potrafią przejść nad poprzeczką zbyt wysoko ustawioną — i przechodzą pod poprzeczką, ale to nie znaczy, że nie budują w swoim życiu jakiegoś dobra. „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”.

„Głosić Ewangelię ubogim — pisał ks. Józef Wrzesiński, założyciel ruchu ATD Czwarty Świat walczącego z nędzą i wykluczeniem społecznym — to nie znaczy mówić im o istnieniu Boga. To znaczy odkrywać wraz z nimi, że Bóg dzień po dniu objawia w nich swą obecność jako w swoich umiłowanych dzieciach. To głosić, że są błogosławieni, bo na przekór wszystkiemu opierają się temu, co człowieka pomniejsza, a troszczą się o to, co przywraca mu godność, nie tylko jemu osobiście, ale i jego żonie, synom, sąsiadom...” („Ujrzymy słońce”, Warszawa 2007).

Ubodzy dzisiaj to nie tylko ludzie żyjący w skrajnym ubóstwie — choć to o nich myślał przede wszystkim ks. Wrzesiński — ale też ubodzy w sensie duchowym, wszyscy żyjący we współczesnej konsumpcyjnej i uzależnionej od mediów kulturze, mierzącej wartość człowieka jego sukcesem materialnym, popularnością i prestiżem, a także wszyscy zbierający cięgi od losu. Jak im głosić Ewangelię? Czy tylko osądzając ich jako grzeszników, ponieważ nie spełniają wymogów moralnych Kościoła: żyją bez ślubu sakramentalnego, używają środków antykoncepcyjnych, nie chodzą w niedzielę do kościoła?

Czy podstawowym gestem nie powinno być uznanie ich niezbywalnej ludzkiej godności, wysłuchanie, odkrycie wraz z nimi, że także w nich, może grzesznych i zagubionych, dźwigających swoje ciężary, „Bóg dzień po dniu objawia swą obecność jako w swoich umiłowanych dzieciach”?

Wolontariusze ATD od kilkunastu lat spotykają się z bezdomnymi, z najuboższymi rodzinami korzystającymi z pomocy społecznej, z osobami przeżywającymi różne życiowe trudności i dramaty. Niektórym z dotkniętych przez życie udało się dzięki tym spotkaniom i przyjaźni odzyskać wiarę we własne człowieczeństwo i w rezultacie wyjść z bezdomności, zerwać z nałogiem.

Należy do nich Danek, czterdziestoletni mężczyzna o twarzy naznaczonej wyniszczającym trybem życia. Od paru lat związany jest z młodą dziewczyną, która właśnie jest w szpitalu, bo lada dzień ma urodzić dziecko. Spotkaliśmy się na wigilii zorganizowanej w skromnym lokalu ATD. Łamaliśmy się opłatkiem, śpiewaliśmy kolędy. Każdy powiedział kilka słów o sobie. Danek z błyskiem w oczach opowiadał: — Byłem na dnie, o krok od śmierci. Piłem. Przedtem zniszczyłem moje pierwsze małżeństwo. Byłem bezdomny i nie zależało mi już na niczym. A teraz, kiedy kocham moją Anię i nasze dziecko, które ma przyjść na świat, mam dla kogo żyć. Dostałem jeszcze jedną szansę.

Odwiedziliśmy potem jego mieszkanko socjalne, pięknie przygotowane na przyjęcie matki z noworodkiem.

Blask wolności

„Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie. Ten bowiem, który powiedział: Nie cudzołóż!, powiedział także: Nie zabijaj! Jeżeli więc nie popełniasz cudzołóstwa, jednak dopuszczasz się zabójstwa, jesteś przestępcą wobec Prawa. Mówcie i czyńcie tak jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie prawa wolności. Będzie to bowiem sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia; miłosierdzie odnosi triumf nad sądem” (Jk 2, 10-13).

Wydaje się, że Kościołowi brak — nie tylko w praktyce, ale i w teorii — zaufania do ludzkiej wolności. Wolność, będąca darem Boga i upodobniająca nas do Stwórcy, zazwyczaj w nauczaniu Kościoła traktowana jest nieufnie, podejrzliwie, jako niosąca nieuniknione zagrożenie błędem i grzechem. A przecież bez wolności nie ma życia, nie ma miłości — i chyba nie ma prawdziwej wiary, która oznacza osobiste, rozumne spotkanie z dobrym Bogiem, ufne zawierzenie Mu, a nie ślepe podporządkowanie się nakazom i zakazom z lęku przed karą i odrzuceniem.

O. Ludwik Wiśniewski zaskoczył mnie ostatnio w rozmowie w klasztorze dominikanów w Warszawie pewnym śmiałym stwierdzeniem. Otóż uważa on, że w nauczaniu ostatnich papieży, gdzie znajdujemy i wspaniałą encyklikę Jana Pawła II o prawdzie „Veritatis splendor”, i przepiękną encyklikę Benedykta XVI o miłości, „Deus Caritas est”, bardzo brak encykliki zatytułowanej... „Libertatis splendor” — o blasku wolności.

poprzednia strona 1 2

Cezary Gawryś

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?