Czytelnia

Grzegorz Pac

Zabić wszystkich, wybaczyć wszystkim?, z Konstantym Gebertem rozmawia Grzegorz Pac, WIĘŹ 2011 nr 1.

Gaczacza to tradycyjny wiejski system sprawiedliwości, stosowany w Rwandzie podczas wiejskich zatargów o miedzę, o krowę. Polega to na tym, że cała wioskowa społeczność zbiera się na zielonej połoninie (gaczacza), pokrzywdzeni wybierają prokuratora, oskarżeni wybierają obrońcę, wspólnie spośród szanowanych we wsi ludzi wybiera się skład sędziowski. Wszystko dzieje się na oczach społeczności wioskowej i przed zachodem słońca sprawa jest rozstrzygnięta. Proces ten nie ma więc nic wspólnego z procedurą sądowniczą, jaka się utarła w Europie od czasów prawa rzymskiego, jednak w sporach o krowę funkcjonowało to bardzo sprawnie.

Po dziesięciu latach rząd rwandyjski uznał, że tym ludziom, którzy nadal siedzą w więzieniach, praktycznie z wyrokiem dożywocia, należy jednak umożliwić sprawiedliwość, a skoro nie jest to realistyczne, by wszyscy stanęli przed sądami, dano im możliwość, aby zgłaszali się do gaczaczy. Wprowadzono pewne zastrzeżenia: gaczacza nie może orzekać kary śmierci (którą zresztą potem w Rwandzie w ogóle zniesiono), od wyroku gaczaczy można się odwołać do sądu, aczkolwiek wtedy sprawa taka wraca do owej kolejki, z której nie ma wyjścia.

Zatem to ofiary miały orzec, na jakich warunkach winni mogą z nimi znowu żyć. Nie chodziło więc tylko o to, aby zadośćuczynić krzywdzie, ale żeby zamknąć sprawę. Nie ma to więc nic wspólnego z owym „europejskim” założeniem, że ty, sprawca, będziesz się starał, a my, ofiary, te starania ocenimy. Tu wiadomo, że jesteś winny, a my nie możemy cię zabić, a może nawet nie chcemy cię zabić. Ale to my podejmujemy decyzję. Gaczacza mogła orzekać więzienie, z tym, że zawsze ostatnią częścią wyroku była forma półwolnościowa, w postaci służby na rzecz społeczności. To mogło znaczyć, że przez ostatni rok sprawca uprawia pola człowieka, którego zamordował, albo opiekuje się jego dziećmi.

Trzeba przyznać, że wymyślone to zostało genialnie, bo nie tylko rozwiązywało pewien problem praktyczny, ale także było niesłychanie śmiałe moralnie. Zrzucało bowiem odpowiedzialność na ofiary, co w pierwszej chwili może się wydawać czymś nieoczywistym. Dawało to jednak ofiarom możliwość odzyskania poczucia sprawczości, odzyskania godności. Ofiara, która czeka, aż poczuje, że sprawca uczynił dość, pozostaje bowiem nadal ze sprawcą w relacji „ofiara—sprawca”. Tymczasem ofiara, która może zadecydować o losie sprawcy — wiedząc zarazem, że jeżeli sprawca spełni warunki, które mu się postawi, sprawa zostaje zamknięta — odzyskuje sprawstwo, a więc i godność.

Pac
Dlaczego więc kiedy czyta się reportaże z Rwandy, choćby znaną książkę Jeana Hatzfelda Strategia antylop, to pobrzmiewa w nich przekonanie, że ofiary i tak są w tym wszystkim przegrane?

Gebert
Ofiary są przegrane, bo nie mają jak działać. Podam przypadek skrajny, ale pokazuje on słabość całego modelu. W Rwandzie Tutsi i Hutu mieszkali razem, nie było wiosek tutsyjskich czy hutyjskich. Co robimy, jeśli nikt z Tutsi nie przeżył, wszyscy zostali wymordowani, a w wiosce mieszkają tylko ci, którzy mordowali, i ci, którzy korzystali z tego? W systemie gaczaczy podmiotem jest społeczność wioski, ale w tym wypadku morderców osądzić ma społeczność, która uczestniczyła w ich zbrodni. W takich sytuacjach często dzielono się rolami, kto co powie, kogo i w jakim stopniu się oskarża. Wioska Hutu nie może powiedzieć, że wszystko to nieprawda, że nikt nikogo nie mordował, bo taki wyrok zostanie odrzucony i unieważniony. Chodzi więc o to, żeby ustalić strategię, do jakiej liczby zbrodni oskarżony ma się przyznać, żeby wyszedł jak najszybciej, a jednocześnie, żeby wyrok gaczaczy został uznany.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Grzegorz Pac

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?