Czytelnia

Grzegorz Pac

Zabić wszystkich, wybaczyć wszystkim?, z Konstantym Gebertem rozmawia Grzegorz Pac, WIĘŹ 2011 nr 1.

Mankamenty systemu pokazuje też, w moim przekonaniu, pewna historia. Dwie kobiety, sąsiadki, wracają z gaczaczy. Oskarżonym był mężczyzna Hutu z ich wioski, który zabił swojego bliskiego sąsiada. Jedna jest żoną owego mordercy, a druga jest wdową po ofierze. Tak sobie rozmawiają, rozmawiają i w pewnym momencie żona mordercy mówi: „No dobra, mój dostał dwanaście lat, odsiedział już jedenaście, za rok będę go miała w domu, a twój gdzie jest?”. A wdowa po ofierze nic nie odpowie, ponieważ została sama. Wioski w Rwandzie są na wzgórzach, woda jest w dolinach, więc jedna trzecia ludności zajmuje się przynoszeniem wody na górę. Ona jest stara, ona nie wniesie tej wody na górę, więc jeżeli potrzebuje wody, by mieć co pić, napoić zwierzęta i użyźnić to, co zostało z jej pól, muszą zrobić to jej sąsiedzi, a więc i rodzina mordercy. Wdowa po ofierze zatem nic nie odpowiedziała, bo co miała odpowiedzieć? Ona jest nadal od nich zależna.

Abstrahując od tego, jak wzniosłe byłyby ideały gaczaczy, trudno się dziwić ofiarom, że mogą nie mieć ochoty wybaczyć. Ofiara też powinna mieć takie prawo. Pewna stara kobieta powiedziała mi: „Najpierw był taki rząd, który nakazał wszystkim Hutu zabijać wszystkich Tutsi, a teraz jest taki rząd, który nakazuje wszystkim Tutsi wybaczyć wszystkim Hutu. A pan myśli, że zwykły człowiek wtedy albo teraz ma coś do gadania?”.

Zdarzały się również nadużycia ze strony ofiar. Wykorzystywanie gaczaczy do zemsty, fałszywe oskarżenia. W efekcie mam wrażenie, że system gaczaczy w znacznym stopniu się nie sprawdził i na tym można by było poprzestać, gdybyśmy nie zamierzali zapytać: co takiego Rwanda miała zrobić? Czy lepiej, aby te dziesiątki tysięcy ludzi zmarły w więzieniu, nie doczekawszy sądu? Bo taka jest alternatywa — nie jest nią przyzwoity proces wieloinstancyjny z gwarancjami proceduralnymi, lecz śmierć bez sądu, ze starości, z choroby.

Solidarność ofiar

Pac
Wróćmy jednak na chwilę do samego modelu: czy sam pomysł przeprowadzenia pojednania — abstrahując od jego form praktycznych — wynikał z miejscowej tradycji? A może jest tak, jak mówią niektórzy komentatorzy, że Rwandzie narzucono pewne europejskie kategorie, w tym kategorię pojednania, i zmuszono ją do czegoś, co jest głęboko zakorzenione w obcej kulturze, a tamtejszej kulturze jest zupełnie obce?

Gebert
Myślę, że dążenie do pojednania jest głęboko zakorzenione w kulturze ludzkiej czy w kulturach ludzkich, tylko w różnych kulturach artykułuje się w zupełnie różny sposób. Nie trzeba szukać Rwandy, proszę zwrócić uwagę, ile głębokich nieporozumień wynika z różnego funkcjonowania pojęcia przebaczenia w tradycji chrześcijańskiej czy żydowskiej. W tradycji żydowskiej ja nie mogę przebaczyć w czyimś imieniu, mogę wybaczyć jedynie zło, jakiego sam osobiście doświadczyłem, i prosić o wybaczenie zła, które sam osobiście wyrządziłem. Nie mogę wybaczać w imieniu zmarłych, nie mam władzy wybaczyć zbrodni, jakich chrześcijanie dopuścili się na Żydach.

Jest jeszcze inny problem: w procesie wybaczania i pojednania uczestniczą nie ci, którzy powinni. Ci, którzy mają poczucie winy za zbrodnie wykonywane w ich imieniu, nie są zbrodniarzami — to są z reguły ci, którzy przeciwstawiali się zbrodniarzom. W końcowym rozrachunku przyzwoici ludzie przepraszają za drani, no bo dranie, z samej definicji, nie będą przepraszali. Czuję tu moralny fałsz.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Grzegorz Pac

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?