Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki

Zabłąkani w wolności

Do dawnego stereotypu Holandii — ustabilizowanego, pracowitego, mieszczańskiego społeczeństwa — w ostatnich latach przybyły nowe elementy. Współczesny potoczny obraz tego kraju to oaza swobody. Wszystko tam wolno — powszechnie dostępne są narkotyki, dzielnica uciech mieści się w zabytkowym centrum Amsterdamu, każda mniejszość znajdzie swoje miejsce. Powszechnie dostępne są aborcja i eutanazja. Kościoły niby istnieją, ale mało kto się nimi przejmuje i powoli przestają być potrzebne. Idylla to czy przedsionek piekła?

Emigranci, którzy nie wyemigrowali

Holendrzy uważają się i są uważani za najbardziej tolerancyjne społeczeństwo Europy. Niedawno powszechnie zbulwersowała ich jednak audycja telewizyjna. Opowiadało mi o tym kilka osób — także ludzie, którzy osobiście pomagają imigrantom. Otóż pewien młody Marokańczyk, jadąc na skuterze, omal nie przejechał starszej pani. Zwrócił mu uwagę pewien Holender, co tak zdenerwowało Marokańczyka, że go zamordował. Telewizyjni reporterzy odnaleźli rodziców mordercy. Okazało się, że mimo trzydziestoletniego pobytu w Holandii nie mówią po holendersku, a o zbrodni swego syna mieli do powiedzenia tyle, że to niemożliwe, by tak dobry chłopiec to zrobił, a skoro tak się stało, to widać Allach tak chciał

Imigracja do Holandii zaczęła się typowo: bezprecedensowy, trzydziestoletni okres gospodarczej koniunktury (od końca wojny do kryzysu naftowego w 1975 roku) po pewnym czasie spowodował rosnące zapotrzebowanie na pracowników. Bogacące się i coraz lepiej wykształcone społeczeństwo chętnie przyjmowało tych, którzy gotowi byli wykonywać proste, niewdzięczne, nisko płatne zajęcia. O ewentualnej asymilacji cudzoziemskich pracowników nikt wówczas nie myślał: powszechnie zakładano, że przyjeżdżają oni do Holandii jedynie czasowo, a zarobiwszy trochę guldenów powrócą do siebie.

Kiedy okazało się, że coraz więcej cudzoziemców osiedla się na stałe, stopniowo wzięło górę przekonanie, że bez większych problemów uda się via facti stworzyć społeczeństwo wielokulturowe. Skoro dotychczas w tolerancyjnej Holandii żyło bezkonfliktowo, choć raczej „obok siebie” wiele wspólnot wyznaniowych (i bezwyznaniowych), które jednak tworzyły jeden naród i jedną wspólnotę polityczną, wydawało się, że bez większych problemów uda się tę wspólnotę poszerzyć o kolejne człony — tym razem różniące się pochodzeniem, kulturą itp.

Okazało się, że nie jest to takie proste. Imigranci, owszem, pracowali i mieszkali w Holandii, jednak znaczna ich część w ogóle nie czuła się związana z krajem obecnego zamieszkania. Głównym problemem z imigrantami jest to, że oni w istocie nie wyemigrowali — mówi Kees Klop, profesor etyki, działacz chadecji i szef protestanckiej telewizji w jednej osobie. Jego żona uczy imigrantów języka holenderskiego. Część z nich tego języka nie zna mimo kilku dziesięcioleci spędzonych w Holandii. Są wśród nich zresztą analfabeci także w języku ojczystym. Zanim zaczną mówić po holendersku, trzeba najpierw nauczyć ich choć trochę pisać np. po arabsku, a dopiero potem podjąć nauczanie języka obcego.

1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?