Czytelnia

Teologia teatru

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Zakrzyczane świadectwo, WIĘŹ 2007 nr 10.

Spośród wspomnianych trzech sposobów opisu największe wrażenie wywołuje słuchowisko. Świadectwa plus maestria najwybitniejszych aktorów (m.in. Ewy Dałkowskiej, Zofii Kucówny, Mariusza Benoit), sprawia, że tkwimy przy radiu ze ściśniętym gardłem. Mistrzostwo aktorów w tym przypadku polega na przezroczystości środków wyrazu. Opis niewyobrażalnego bestialstwa nie wymaga dodatkowego wzmocnienia przeciwnie, nadmiar ekspresji czy aktorskiej kreacji mógłby osłabić siłę słowa. A to ono przecież jest tu najważniejsze, ono pochodzi od świadków i przekazuje treść. Aktorzy obdarzają niejako słowo zapisanego świadectwa swymi głosami, dzięki czemu skojarzone z konkretną, mówiącą osobą brzmi tym silniej. Specyfika radia, zawarte w nim z definicji niedopowiedzenie, wymagające współpracy słuchacza, pozostawia pole dla jego wyobraźni, popychając ją w tym przypadku w stronę, w którą nikt pójść by nie chciał.

Niewiele mniejsze wrażenie robią te same świadectwa w postaci drukowanej. Siła słowa surowego, pozbawionego środków artystycznych jest w stanie udźwignąć upiorny przekaz. I tu także znane z podręczników i okolicznościowych artykułów hasło „rzeź Woli” przekłada się na obrazy. Otrzymuje ludzką twarz ofiar, ale także oprawców, którzy wychodzą z anonimowości. Plastycznie widzimy umundurowanych morderców, którzy jak to opisują ofiary strasznie krzyczeli, jakby chcieli zakrzyczeć własne człowieczeństwo. Wyobrażamy sobie zbrodniarzy mordujących indywidualnie, chciałoby się rzec „personalistycznie”, konkretne ofiary, choć nie stają z nimi twarzą w twarz, ale twarzą w kark. Widzimy ich pomocników, sprawnie spędzających ofiary, ustawiających je w piątki, doprowadzających pod lufy „towarzyszy broni”, czy raczej wspólników zbrodni. Ludzie ludziom Słowo wystarcza, by to opisać.

Bardzo kulturalni oprawcy

Spektakl Jana Klaty uzupełnia ten obraz o perspektywę sprawców zbrodni. Nie są to sprawcy szeregowi. Słyszymy fragmenty listów oficerów, ludzi wykształconych, których gdybyśmy spotkali ich gdzieś indziej, nie wśród stosu trupów przez nich pomordowanych z pewnością nazwalibyśmy ludźmi kulturalnymi. Także gen. Reinefarth nie jest prymitywnym oprawcą po wojnie był szanowanym adwokatem na wyspie Sylt, burmistrzem miasteczka Westerland. W cytowanym wywiadzie bagatelizuje swe zbrodnie. Poza banalnym w swej niedorzeczności argumentem, że nie wiedział, co wyprawiali jego podkomendni, a jak się dowiadywał, to się temu przeciwstawiał (argument ten podzielił niemiecki sąd), podkreśla, że jego służba w „policji”, jak nazywa SS, trwała przecież bardzo krótko, dużo krócej niż wykonywanie zawodu adwokata. Można by sądzić, że nie mówi tego generał SS, a jakiś szeregowy policjant, powołany do zwyczajnej, pomocniczej służby.

Ogłada, kultura i inteligencja podsuwa zbrodniarzom szczególny sposób poradzenia sobie z sytuacją, w której się znaleźli, a mianowicie jej estetyzację. Jeden z oficerów plastycznie opisuje, jak jego jednostka w długiej kolumnie pojazdów przekraczała Wisłę, przyjeżdżając do Warszawy. Zachodziło słońce, przysłaniane dymem płonącego miasta Inny list jego autor zaczyna obszernym cytatem z Goethego. Okazuje się, że został zakwaterowany w mieszkaniu wykładowcy Uniwersytetu, który miał komplet dzieł niemieckiego poety w oryginale. Chwile wolne od służby umilała oficerowi lektura poezji w ojczystym języku. W tym samym duchu gen. Reinefarth opisuje, jak nagle usłyszał wśród ruin dźwięki fortepianu. Okazało się, że pianistą dobrym! był niemiecki oficer. Generał SS przyniósł skrzypce, z którymi jak się okazuje wyprawił się na wojnę. Wśród płonących ruin Warszawy popłynęły dźwięki którejś z sonat Beethovena czy Mozarta

poprzednia strona 1 2 3 4 następna strona

Teologia teatru

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?