Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki

Zwykły niezwykły ksiądz

Na film o ks. Popiełuszce szedłem pełen obaw. Pokazywanie realnych postaci na ekranie zawsze jest trudne, tym bardziej gdy chodzi o kogoś z tak nieodległej przeszłości. Pewnie każdy uczestnik Mszy w żoliborskim kościele, gdy rezydentem był tam dzisiejszy kandydat na ołtarze, ma swojego własnego ks. Popiełuszkę. Ten okres choć tak bliski, wciąż w żywej pamięci milionów ludzi z dzisiejszej perspektywy wydaje się oddalony o epoki. Dodajmy do tego trudność, jaką sztuka zwykle ma z pokazywaniem dobra. W przypadku, gdy bohaterem jest człowiek uchodzący powszechnie za świętego, dochodzi do tego nie zawsze najlepsza tradycja hagiografii, i nie średniowieczne żywoty mam tu na myśli. Tego karkołomnego zadania podjął się w dodatku reżyser niezbyt doświadczony, którego dokonania nie dawały bynajmniej gwarancji, że poradzi sobie z machiną filmową na skalę niemalże superprodukcji. No i jeszcze zapowiadany bardzo długi czas trwania filmu...

Przyznam się też, że decyzja Rafała Wieczyńskiego powierzenia ks. prymasowi Glempowi roli samego siebie, i to w scenie burzliwej rozmowy z ks. Popiełuszką, tylko powiększyła moje obawy. Znaczyło to, że wspomniana scena bardzo istotna w ukazaniu relacji bohatera z kościelną hierarchią zostanie przedstawiona z perspektywy jej uczestnika, a reżyser rezygnuje tu z własnej wizji. Obawiałem się, że może to nie być jedyna podobna rezygnacja.

W sali kinowej przeżyłem w sumie miłą niespodziankę. Film dobrze się ogląda, akcja toczy się wartko, a upływu czasu właściwie się nie czuje. Nienachalnie użyte efekty specjalne np. wmontowanie filmowego ks. Jerzego z jego medyczną ekipą w dokumentalne sceny z Mszy papieskiej w 1979 roku na ówczesnym placu nomen omen Zwycięstwa przydają wiarygodności obrazowi. W ogóle rekonstrukcja materialnej strony przeszłości jest mocną stroną filmu. Na palcach jednej ręki policzyć można niewielkie anachronizmy.

Moralne prawo

Bardzo trafnym moim zdaniem pomysłem było pokazanie w sekwencji morderstwa zabójców księdza jako ludzi bez twarzy. Owszem, migają na ekranie szczegóły kojarzące się z wizerunkami realnych zbrodniarzy, jednak kamera nie poświęca im wiele uwagi. Ten sposób pokazania zbrodni trafnie ukazuje, że tożsamość sprawców jest drugorzędna. Tak się złożyło, że do mokrej roboty wydelegowano akurat tych funkcjonariuszy równie dobrze mogli być inni, fachowców w firmie nie brakowało. To oczywiście w niczym nie umniejsza winy konkretnych ludzi, jednak księdza nie zamordowały prywatne osoby, ale funkcjonariusze w ramach obowiązków służbowych.

Nie będę oryginalny, po stronie mocnych stron filmu, zapisując rolę Adama Woronowicza. Nie chodzi tu oczywiście o fizyczne podobieństwo aktora do kreowanej postaci. Joanna Szczepkowska zauważyła, że Woronowicz zyskał moralne prawo zagrać księdza Jerzego. To nie jest tylko kwestia warsztatu aktorskiego. Wiarygodne ukazanie postaci tak głęboko, a przy tym tak zwyczajnie duchowej wymaga czegoś, co trudno nazwać bez popadania w patos. Woronowicz pokazuje człowieka zwykłego, niewolnego od słabości, który niespodziewanie dla siebie zaczyna przyciągać mnóstwo ludzi, odpowiadając na ich głębokie duchowe potrzeby. Nie mówi właściwie nic niezwykłego odwołuje się do podstaw przekazu ewangelicznego, cytuje Jana Pawła II i prymasa Wyszyńskiego. A przy tym ciężko codziennie pracuje, niosąc ludziom pomoc duchową i materialną. Wbrew swym intencjom, zaczyna być postrzegany jako postać polityczna przez władze, ale i przez niektórych przedstawicieli Kościoła hierarchicznego.

1 2 3 4 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?