Czytelnia
Żyjemy nie tylko dla samych siebie, Z Joanną Jaraczewską-Onyszkiewicz rozmawia Inka Słodkowska, WIĘŹ 1993 nr 1.
- Czy nie z tych względów chodzą do normalnej warszawskiej szkoły podstawowej?
- Rzeczywiście – wolę, żeby były w zwyczajnym środowisku. I tak są troszkę inne, a nie bardzo chcę, aby były jeszcze bardziej inne. Niech więc przebywają między dziećmi, wśród których będą później żyły. Zresztą, w szkole, do której chodzą, uczył się kiedyś mój mąż...
- W państwa domu jest już czworo dzieci, piąte będzie lada dzień. Czy powiedziałaby Pani, że rodzina, dom, oznaczają dla kobiety rezygnację z własnych aspiracji zawodowych czy społecznych albo przynajmniej ją w nich w znacznym stopniu ograniczają? Inaczej mówiąc: co, Pani zdaniem, powinno być dla kobiety najważniejsze?
- To po prostu zależy od kobiety. Życie złożone jest z kompromisów, więc zawsze dokonuje się pewnych wyborów i nigdy nie można mieć wszystkiego. Sama jednak jestem przeciwna temu, aby kobieta, która zdecydowała się na rodzinę, jednocześnie całkowicie poświęcała się karierze. A to jest model wielu moich znajomych z Zachodu, które są pod szaloną presją społeczną idei, że kobieta musi się sprawdzić w karierze zawodowej, nawet jeśli wtedy brakuje jej czasu na dzieci. Inaczej rzecz się przedstawia, jeśli kobieta nie decyduje się wychodzić za mąż albo nie ma dzieci. Nie mówię, że dzieci trzeba przedłożyć nad wszystko zupełnie, uważam jednak, że nie można poświęcić rodziny dla pracy. Ktoś musi być w domu i jednak – moim zdaniem – zwykle jest w tym lepsza matka niż ojciec. Mój mąż jest takim typem mężczyzny, który wszystko przy dzieciach mógłby i potrafi zrobić, bardzo to zresztą lubi, ale mimo wszystko, myślę, są między nami zasadnicze biologiczne różnice. Ja w końcu te dzieci noszę i rodzę, a to na pewno ma znaczenie. Jeśli więc kobieta raz już zdecyduje się na dzieci, one muszą mieć u niej pierwszeństwo. To nie znaczy, że nie może pracować! Niech robi, jak chce i jak może, byle nie poświęcić dzieci dla pracy. Jestem architektem i mając już czworo dzieci, przez rok prowadziłam firmę. Ale gdy okazało się, że praca całkowicie zabiera mnie rodzinie, zrezygnowałam, uznając, że tak nie można, że jest to wobec nich nie fair.
- Na pewno zdaje sobie Pani sprawę, że w Polsce niewiele matek ma możliwość wyboru między pracą zawodową a domem. Wielokrotnie właśnie tylko od pieniędzy zarobionych przez matkę zależy byt rodziny i większość kobiet po prostu musi pracować poza domem, choćby nawet tego nie chciała.
- To w ogóle nie ulega wątpliwości, że one muszą pracować. Sama jestem w tej sytuacji przy naszej piątce dzieci. I oczywiście, że zawsze łączy się z tym koszt dla dzieci. Ale to co innego niż sytuacja, w której matka idzie do pracy poza domem z wyboru, dla własnej satysfakcji, bo ona „chce”, bo „ma prawo do kariery” i własne prawa przedkłada nad prawa dziecka. Przykładowo: cóż z tego, że dziś robi się wielkie „halo” wokół samego rodzenia dzieci, „naturalności” porodu, wokół tzw. bonding – że trzeba dziecko przytulać zaraz po urodzeniu, trzymać na brzuchu, w nosiłkach itd., jeśli połowa moich angielskich znajomych już trzymiesięczne dziecko oddaje niańce i wraca do pracy zawodowej. I to tylko dlatego, że kariera jest dla nich najważniejsza, oraz z tego powodu, że gdyby zostały z dzieckiem, nie mogłyby trzy razy w roku pojechać np. na dwa tygodnie wspaniałych nart. Przeciw temu protestuję.