Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog ogólny

Forum Romanum

blog ogólny
10 grudnia 2010
Joanna i Michał Królikowscy

Sumienie i krzywe zwierciadło. W odpowiedzi Pani Kindze




Każda opowieść matki, która przeszła drogę leczenia niepłodności lub zdecydowała się na skorzystanie z zabiegu medycznie wspomaganej prokreacji, jest przejmująca. Czytając takie świadectwa czy słuchając ich, poznajemy przejmujący ból towarzyszący niespełnionemu pragnieniu posiadania dziecka i zachwianiu przekonania o własnej godności. Podobnie jest w przypadku opowieści pani Kingi Łozińskiej, spisanej przez redakcję „Tygodnika Powszechnego” (Pomagają aniołowie nr 46/2010). Każde jej słowo wybrzmiewa dobitnie i rodzi emocjonalny oddźwięk u czytelnika. Wydaje się zatem moralnie legitymowane.

Niestety opowieść ta może wywołać również niepokój i niejasność co do stanowiska Kościoła katolickiego. Chcielibyśmy zatem odnieść się do niej – nie po to, by podejmować polemikę z doświadczeniami pani Kingi, lecz by zastanowić się, dlaczego jest w nich tak intensywne poczucie krzywdy i niezrozumienia przez Kościół, o którym autorka – pomimo wielu wątpliwości – mówi: „mój Kościół”.

W artykule odnaleźć można trzy warstwy. Uwagę przyciąga zwłaszcza przejmujący opis długiego zmagania się z własną niepłodnością, któremu towarzyszyło pragnienie bycia matką, chęć spoglądania w twarz własnego – z krwi i kości – dziecka. Po drugie, jest tu przedstawiony wysoce subiektywny (formułowany bowiem z perspektywy tych doświadczeń) osąd nauczania i postępowania Kościoła, które autorka stara się poznawać i rozumieć, ale któremu w istocie zarzuca brak wrażliwości na cierpienie i nadmierny rygoryzm moralny, pozbawiony oparcia w znajomości stanu rzeczy. Jest wreszcie postulat wobec prawa państwowego: aby pozostawało ono otwarte na różnorodność etyczną społeczeństwa poprzez dostępność zabiegu in vitro dla wszystkich. Słowom pani Kingi nie towarzyszy żaden komentarz ani wyjaśnienie ze strony redakcji „TP”, które pozwoliłyby czytelnikom formować rozeznanie moralne w zgodzie z nauczaniem Kościoła katolickiego.

Doświadczenie a wiedza

Dramatem dla autorki stało się doświadczenie niepłodności. Opowiada ona o trwającej pięć lat, pełnej niepewności, zawodu i momentów zwątpienia drodze duchowej, która stała się jej udziałem. O tym, że jedynym punktem zaczepienia mogła być niezłomność wiary, wola trwania. W tym czasie pani Kinga – jak sama przyznaje – nie szukała jednak rady i towarzystwa osoby duchownej. W pełni zaufała rozeznaniu własnego sumienia. Nadzieja, którą niosła dla niej metoda in vitro (kilkakrotnie stosowana), nie była połączona z podejrzeniem naganności tego postępowania, możliwości popełnienia grzechu. Przecież świadomie kochała swoje dziecko – a właściwie każde ze swoich dzieci – od chwili, gdy zostały powołane do życia rękami lekarzy, także przez te kilkanaście godzin, gdy przebywały poza jej łonem. Jako matka przeżywała kolejny dramat: świadomość śmierci dziecka wynikłej z nieskutecznej implementacji lub obumarcia płodu.

Przeglądając swoje notatki z tamtych lat, pani Kinga dostrzega, że była to czysta modlitwa. Z pewnością autorka spotkała Jezusa w szczególnej bliskości i intensywności. Charakter tego spotkania przywołuje na myśl analogię do tego, co czują osoby chore na depresję: boli je każda przeżywana chwila, psychicznie i fizycznie w niewyobrażalny sposób. Ale ci, którzy spoglądają na te chwile po ustąpieniu objawów, mawiają, że dzięki chorobie bliższy stał się im opis modlitwy Jezusa w Ogrójcu, obraz krwawego potu, drżenie Syna.

Opowieść pani Kingi rodzi jednak smutek z powodu rezygnacji i dokonania wyboru polegającego na przekazaniu rozwiązania dramatu niepłodności w ręce techników, którzy – omijając chorobę – doprowadzają do stworzenia zarodków i umieszczenia ich w łonie kobiety.

Jak się wydaje, z punktu widzenia moralności katolickiej sytuacja, w jakiej znalazła się autorka opowieści, jest kluczowa dla oceny jej postępowania. Wyraźnie brakuje tu prawidłowego rozeznania znaczenia moralnego czynu, co oznacza przeszkodę w przypisaniu grzechu, który jest świadomy i dobrowolny. Zarzucić można jedynie zaniechanie prawidłowej formacji sumienia. Można też pytać o powody, dla których autorka nie szukała bardziej intensywnie kierownictwa duchowego, a nawet deklarowała niechęć do rozmów o ocenie moralnej swoich decyzji, a jedynie szukała pocieszenia i źródeł duchowej siły we własnym doświadczeniu.

Z artykułu nie można się dowiedzieć, skąd – poza swoim doświadczeniem z zapłodnieniem in vitro – pani Kinga czerpie wiedzę na ten temat. Stanowczo twierdzi, że manipulacją jest mówienie o intencjonalnym niszczeniu zarodków poczętych tą metodą. Nie wiemy jednak, dlaczego ze słów lekarza o stworzeniu sześciu embrionów autorka wywodzi pewność, że w typowym procesie ich powoływania nie odrzuca się tych, które nie posiadają potencjału rozwojowego. Nie wiadomo, na jakiej podstawie podważa prawdziwość naukowych ustaleń o zwiększeniu ryzyka wad rozwojowych u dzieci powoływanych za pomocą in vitro, o większym ryzyku poronienia, o powtarzaniu się zaburzeń psychicznych u osób dowiadujących się o tym sposobie swojego przyjścia na świat. Nie wiemy wreszcie, dlaczego autorka odrzuca naprotechnologię, która w przeciwieństwie do in vitro zajmuje się diagnozowaniem realnych przyczyn niepłodności i podejmuje próbę – w znacznym stopniu skuteczną – ich usuwania.

W krzywym zwierciadle mediów

Najbardziej zabolały nas jednak te słowa, w których autorka mówi o potępieniu, jakiego doświadcza ze strony Kościoła i jego hierarchów. Pani Kinga przeciwstawia postępowanie Kościoła katolickiego prawidłowej, jej zdaniem, wrażliwości duchownych Kościoła luterańskiego, którzy zwracają uwagę na to, że rozwój medycyny przynosi dylematy etyczne, na które nie znajdują odpowiedzi i deklarują, że ich podstawowym zadaniem jest towarzyszenie cierpieniu wiernych i współcierpienie. W takich sprawach, jak rodzicielstwo autorka wyrzuca Kościołowi katolickiemu brak otwarcia na ludzi świeckich i podpowiada rozwiązanie polegające na głębokim wsłuchaniu się w głos sumienia.

Mamy wrażenie, że w tym momencie zachodzi zasadnicze nieporozumienie. Pani Kinga nie cytuje przykładów „twardego, pozbawionego krzty współczucia głosu hierarchów”. Prawdopodobnie odbiera stanowisko Kościoła za pośrednictwem mediów świeckich – jest to jednak krzywe zwierciadło. Rzeczywiście, pojawiają się w prasie informacje o tym, że in vitro jest wyklęte, że Kościół straszy ekskomuniką, że dzieci poczęte w procedurze in vitro nie mają dostępu do sakramentów – sęk w tym, że wszystkie te stwierdzenia sformułowały media, a zwłaszcza „Gazeta Wyborcza”, przekłamując wypowiedzi ludzi Kościoła i dążąc do przeciwstawienia Kościoła człowiekowi.

Sami słuchamy starannie głosu Kościoła katolickiego w sprawie in vitro i nie słyszymy potępienia człowieka, a jedynie niezgodę na uznanie metody medycznego wspomagania prokreacji za rzecz dobrą. Także w wypowiedziach biskupów odnajdujemy wyrażaną wprost troskę o rodziców przeżywających dramat niepłodności; szacunek i uznanie dla ich trudu i męstwa, z jakim zmagają się z tym doświadczeniem; podziw dla ofiarności osób przyjmujących dziecko w procedurze adopcji. Tak było chociażby w liście episkopatu na Niedzielę Świętej Rodziny w roku 2008: „Jest w Polsce bardzo wiele małżeństw, które z niewypowiedzianą tęsknotą oczekują od lat na dziecko i proszą o nie Boga, jak o największy dar. Pamiętamy o Was w modlitwie. Zachowajcie pogodę ducha. Darzcie siebie jeszcze tkliwszą miłością. Chrońcie Wasze serca przed rozgoryczeniem i pretensjami do Boga. Nie traćcie nadziei. Wiele rodzin, które jeszcze niedawno były w Waszej sytuacji, dzisiaj już cieszą się dziećmi. Trzeba powiedzieć, że również Wasze oczekiwanie ma sens. Ono jest nie tylko ogromnie potrzebnym, ale też niepodważalnym świadectwem. Ze słowami można bowiem się spierać. Któż jednak odważy się zakwestionować Wasze życie szarpane tęsknotą za dzieckiem i jej niemalże podporządkowane. […] Niestety, nikt nie może zagwarantować, że każde z oczekujących małżeństw będzie miało szczęście rodzić dzieci. Rozumiemy targające wami myśli i emocje. W imię odpowiedzialności za prawdę musimy jednak powiedzieć, że w żadnym wypadku nie jest moralnie dozwolone uciekać się do zapłodnienia in vitro. Bóg i tylko Bóg jest Panem życia. Dzieci są Jego darem, a nie jednym z dóbr konsumpcyjnych. Nie istnieje prawo do dziecka”. Takim słowom towarzyszą stwierdzenia o potrzebie obrony godności aktu małżeńskiego, o sprzeciwie wobec selekcji embrionów czy kontrolowaniu procesów wywołania obumarcia płodu w łonie matki, gdy jest to konieczne ze względu na zwiększenie prawdopodobieństwa donoszenia ciąży w przypadku ciąż mnogich.

Abp Henryk Hoser, ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej i jednocześnie kierownik zespołu ekspertów KEP ds. bioetycznych, w spotkaniach z duchownymi wielokrotnie podkreślał, że dzieci urodzone w wyniku metody in vitro należy otoczyć szczególną troską i miłością, zapewnić im dostęp do sakramentów oraz towarzyszyć im ze względu na to, że w ich życiu mogą pojawić się szczególne potrzeby duchowe. Owszem, przypominał też o nauczaniu moralnym Kościoła katolickiego, w tym zwłaszcza w trosce o parlamentarzystów, którzy będą mierzyć się z decyzją o kształtowaniu regulacji prawnej. Cóż jednak niestosownego w domaganiu się braku dyscypliny klubowej w celu zapewnienia właściwych warunków dla wolności sumienia oraz w przypominaniu politykom formuły postępowania z encykliki Evangelium Vitae – o konieczności wyrażenia publicznie sprzeciwu wobec prawa przeciwnego życiu i godności człowieka oraz obowiązku współdziałania w uchwalaniu przepisów ograniczających negatywne skutki regulacji, gdyby brak udziału posłów-katolików zwiększał prawdopodobieństwo jej uchwalenia?

Co złego jest w in vitro

W trwającym – i stale rosnącym – zamieszaniu wokół tematu procedury medycznego wspomagania prokreacji nie każdy jest w stanie zrozumieć powody, dla których in vitro zasługuje na negatywną ocenę moralną. Z jednej strony, in vitro jest dość skomplikowanym zabiegiem i analizowanie go wymaga minimum fachowej wiedzy; z drugiej strony, niezwykle silne emocje, jakie rodzi cierpienie małżeństw niepłodnych, czasami uniemożliwia im dostrzeganie implikacji moralnych dokonywanych wyborów. Warto zatem raz jeszcze przyjrzeć się powodom, dla których należy zachować ostrożność wobec procedury in vitro.

Podstawowy problem moralny polega na tym, że tworzone w ten sposób dzieci nie są owocem aktu miłości swoich rodziców, lecz skutkiem procesu produkcyjnego zależnego od fachowości techników. To powoduje – może nawet wbrew pierwotnej intencji zaangażowanych osób – przedmiotowe traktowanie osoby ludzkiej. Człowiek w swoim działaniu może kierować się dwoma sposobami myślenia: racjonalnością techniczną albo racjonalnością etyczną. Techniczny sposób myślenia jest właściwy w procesach produkcyjnych, natomiast racjonalność etyczna jest jedynym słusznym sposobem myślenia, kiedy ma się do czynienia z człowiekiem, z osobą ludzką. Technika dotyczy rzeczy, które są czymś; etyka odnosi się zaś do osób, które są kimś. Rzeczy mogą być przedmiotem manipulacji technicznej zmierzającej do osiągnięcia jakiegoś celu, zaś osobą nigdy nie wolno manipulować ani traktować jej przedmiotowo, ponieważ jest ona celem sama w sobie. Procesami produkcyjnymi, z natury swej dotyczącymi rzeczy, rządzi logika panowania i kontroli; kiedy zaś mamy do czynienia z człowiekiem, to postępowaniem wobec innych musi rządzić logika służby i miłości. W procesach produkcyjnych najważniejsze parametry są ilościowe: skuteczność, użyteczność i wydajność; natomiast w działaniach dotyczących człowieka zdecydowanie przeważa podstawowe kryterium jakościowe: każdy człowiek jest jedyny i niepowtarzalny; należy go szanować niezależnie od jego wieku, rozmiaru lub stanu zdrowia.

Dlatego embriony ludzkie powinny być szanowane tak jak każda inna osoba ludzka. A to oznacza, że żaden cel – również zaspokojenie potrzeb uczuciowych rodziców – nigdy nie może usprawiedliwić ani produkcji embrionów ludzkich, które nie będą miały możliwości przeżycia, ani manipulowania nimi, ani – tym bardziej – ich destrukcji.

Dla wielu najbardziej podstawowym argumentem za niemoralnym charakterem zapłodnienia in vitro jest fakt, że metoda ta powoduje niszczenie licznych embrionów ludzkich. Dzieje się to w sposób systematyczny i celowy w wielu momentach całego zabiegu. Konkretnie: w obecnym stanie techniki każdy zabieg in vitro zakłada produkcję kilku ludzkich embrionów ze świadomością, że większość z nich ginie w trakcie całego procesu. Logika skuteczności produkcyjnej prowadzi do tego, że przenosi się do macicy matki więcej niż jeden embrion za każdym razem, ponieważ w ten sposób zwiększa się efektywność zabiegu – innymi słowy, czyni się bardziej prawdopodobnym urodzenie jednego dziecka, niestety kosztem śmierci innych embrionów. Aby unikać urodzenia dzieci z wadami, podczas ciąży często stosuje się swojego rodzaju „kontrolę jakości” – jeśli embrion lub płód posiada jakąś wadę, podejmowane są działania na rzecz jego wyeliminowania.

W procedurze zapłodnienia in vitro embriony nadliczbowe, których nie przeniesiono do macicy matki, są systematycznie zamrażane. Tego rodzaju działanie stanowi obrazę dla szacunku należnego istotom ludzkim. Można zamrozić warzywa lub mięso, ale nie wolno zamrozić ciała ludzkiego, ponieważ wystawia się je na niebezpieczeństwo śmierci lub szkodę dla jego integralności fizycznej. Zamrożenie embrionów stanowi technikę względnie prostą. Tymczasem ich rozmrożenie jest procesem całkowicie odmiennym: im dłużej trwa zamrożenie, tym trudniej odwrócić jego skutki, przez co wzrasta niebezpieczeństwo śmierci embrionów lub uszkodzenia ich integralności fizycznej. Innymi słowy, większość zamrożonych embrionów nie przeżyje procesu rozmnażania bądź też przeżyje, lecz z naruszeniem ich integralności fizycznej. Jest to bardzo poważny problem moralny, którego nie wolno bagatelizować.

Logika techniczna właściwa dla procedury in vitro w sposób nieunikniony dąży do niepohamowanej ekspansji. Na skutek tego in vitro otwiera furtkę ku coraz bardziej nieludzkim manipulacjom osobą ludzką. W ciągu ostatnich lat na świecie pojawiło się wiele praktyk w jakiś sposób pochodzących z in vitro lub spokrewnionych z tą metodą, które nie szanują godności człowieka. W ich wyniku coraz bardziej realna staje się możliwość wytworzenia istot ludzkich dobranych według płci lub innych wcześniej ustalonych właściwości, co jest przecież eugeniką.

Sumienie i prawda

„Nie wiem, czy można mówić o prawie do dziecka” – przyznaje w „Tygodniku Powszechnym” Kinga Łozińska. Zgadzamy się z jej wątpliwościami. Czy bowiem ktokolwiek może mieć prawo do drugiego człowieka? Czy dziecko jest własnością swoich rodziców? Czy jest kimś – człowiekiem, tyle że mniejszym, jak powiedziałby Janusz Korczak – czy też czymś, co się „należy” małżonkom i może być uważane za przedmiot posiadania lub innego rodzaju władztwa? Mając te wątpliwości, pani Kinga poszła jednak za innym głosem: „Nie wyobrażałam sobie życia bez tego mojego dziecka”.

Autorka opowieści podpowiada, że w najważniejszych dla człowieka sprawach nie pozostaje nic innego, jak uczciwie słuchać własnego sumienia. To zdanie jest prawie prawdziwe – rzeczywiście chodzi bowiem o to, by słuchać sumienia, ale także, by poszukiwać prawdy. Oznacza to zatem konieczność obiektywizowania własnego rozpoznania, słuchania nie tylko głosu w sobie, lecz także na zewnątrz siebie, również niezniekształconego głosu Kościoła, głosu wypływającego z troski o człowieka i jego godność. Analogicznie zresztą jest z potępieniem – fakt, że ktoś subiektywnie czuje się potępiony przez Kościół, wcale nie oznacza, że Kościół go potępił…

Ktoś powie, że Kościół zmienia zdanie, myli się i odstępuje od swoich poglądów, zwłaszcza wówczas, gdy rozwój nauki wyprzedza jej rozeznanie. Jako przykład podaje się dawny sprzeciw Kościoła wobec transfuzji krwi i przeszczepów, który dziś wydaje się całkowicie nieracjonalny. Mało kto jednak pamięta, że sprzeciw ten miał miejsce do czasu odkrycia grup krwi – wcześniej ryzyko śmiertelnych powikłań po transfuzji było ogromne, zależne od przypadku. Historia pani Kingi pokazuje, że przeżycie dramatu otwiera na prawdę, nie jest jednak jej źródłem.

Joanna i Michał Królikowscy – małżonkowie od 5 lat, rodzice dwojga dzieci. Oboje są z wykształcenia prawnikami. Joanna Królikowska kończy aplikację radcowską. Dr Michał Królikowski wykłada na Uniwersytecie Warszawskim, należy do Zespołu Laboratorium WIĘZI, jest członkiem zespołu ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. bioetycznych.



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (236)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?