Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog Zbigniewa Nosowskiego

Lepiej krótko niż wcale…

blog Zbigniewa Nosowskiego
6 lutego 2013

Pawłowicz i Gowin w jednym stali domu?




Od dwóch tygodni zarówno „obóz postępu”, jak i „obóz reakcji” usiłują nas przekonać, że Krystyna Pawłowicz i Jarosław Gowin – jak Paweł i Gaweł – w jednym stali domu: Pawłowicz na dole, a Gowin na górze.

Dla publicystów liberalnych, uznających hurtowo za wsteczników wszystkich, którzy są za odrzuceniem projektów ustaw o związkach partnerskich, nie ma istotnej różnicy między P. a G. – z wyjątkiem tego, że G. jest (jeszcze?) ministrem i częścią koalicji rządowej. Ale już „Gazeta Wyborcza” pospieszyła z licznymi argumentami na rzecz jego opozycyjności. Tylko czekać aż nareszcie zastąpi go ktoś słuszny ideowo…

Dla publicystów konserwatywnych, ujmujących rzeczywistość w kategoriach zderzenia cywilizacji, również coraz wyraźniej jedyną różnicą między P. a G. staje się fakt, że G. jest (jeszcze?) ministrem i częścią koalicji rządowej. Ale już „Do Rzeczy” pospieszyło z argumentami na rzecz głębokiej wspólnoty ideowej między liderem konserwatywnej frakcji PO a reprezentantką PiS w sejmowej debacie o związkach partnerskich, którzy „nie dali się zastraszyć”. Tylko czekać, aż powstanie Krystyna Gowinowicz…

A ja myślę, że jednak Aleksander Fredro miał rację w swoim uroczym wierszyku o Pawle i Gawle: jeden był „spokojny, nie wadził nikomu”, drugi „najdziksze wymyślał swawole”. To jest różnica o charakterze zasadniczym.

W przypadku Pawłowicz i Gowina chodzi o różnicę zdecydowanie większą niż tylko styl działania. W pewnych sytuacjach sposób, w jaki formułujemy argumenty, staje się istotną treścią przesłania, a nie tylko jego opakowaniem. Jak mawiają Francuzi, ton czyni muzykę. Jak mawiał Marshall McLuhan, medium is the message, środek przekazu sam jest przekazem. Jak mawiają filozofowie, środki działania powinny być adekwatne do celu. Wybór metod – w tym przypadku: języka, jakim się mówi o postulatach instytucjonalizacji związków partnerskich – świadczy o celach, jakie dane osoby wybrały. Widać więc, że to dwie różne kultury polityczne, dwa odmienne sposoby myślenia. W jednym przypadku świat dzieli się na swoich i obcych, którym należy dać odpór, a najlepiej, żeby ich w ogóle nie było. W drugim przypadku należy stanowczo bronić swoich racji w pluralistycznym świecie, uznając jednak realność pewnych problemów, o których mówią polityczni przeciwnicy, i szukając ich rozwiązania.

Nie przypadkiem Krystyna Pawłowicz z trybuny sejmowej obrażała i poniżała. Jej liczne późniejsze wypowiedzi świadczą, że nic jej w owym momencie nie poniosło. Ona doskonale zdawała sobie sprawę i ze słów, i z tonu swojej wypowiedzi. Dlatego zresztą twierdzę, że jeśli w przyszłości w Polsce pojawi się ustawa o związkach partnerskich podobna do obecnych projektów lewicy, to osobą najbardziej zasłużoną dla jej wprowadzenia będzie właśnie Krystyna Pawłowicz. Jej sejmowe przemówienia uprawomocniły bowiem zarzuty, że obrońcy tradycyjnego małżeństwa wyrażają pogardę dla osób homoseksualnych, odzierając ich z ludzkiej godności. Oczywiście erupcja internetowej nienawiści wobec pani Pawłowicz była równie naganna, ale – znowu kłania się mistrz Fredro z wiadomego wiersza – „jak ty komu, tak on tobie”.

Nie ma zatem i nie będzie Krystyny Gowinowicz. Pawłowicz i Gowin nie w jednym, lecz w dwóch stoją domach. Nie pójdą wspólnie pod rękę na czele manifestacji na Krakowskim Przedmieściu. Niedawne francuskie masowe demonstracje w obronie małżeństwa kobiety i mężczyzny były poruszające dlatego właśnie, że ich uczestnicy prezentowali przesłanie pozytywne, zdecydowanie odrzucając wszelkie akcenty homofobiczne. W Polsce na razie to niemożliwe. Pewna część katolickich „obrońców cywilizacji” broni jej tak zażarcie, że zapomina o miłości bliźniego i katechizmowym zaleceniu, by homoseksualistów traktować „z szacunkiem, współczuciem i delikatnością”.

A z wierszyka Fredry jeszcze dwa istotne wnioski można wyciągnąć. Po pierwsze, zasada „jak ty komu, tak on tobie” nie jest uniwersalna – jak widać, nie obowiązuje w „obozie postępu”, który Gowinowi odpłacił agresją „bezinteresowną”. Po drugie, morał najważniejszy: reguła „Wolnoć, Tomku, w swoim domku” nie nadaje się na fundament organizacji życia społecznego.

PS.
O tym, jak można merytorycznie i kompromisowo rozwiązać omawianą kwestię, pisałem wczoraj w „Gazecie Wyborczej” pod tytułem „Koalicja zdrowego rozsądku”.



Polecamy książki Zbigniewa Nosowskiego:



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2013-02-06 19:53:31 - Janina Koźbiel

Co to znaczy przegrywać, drogi Panie Łukaszu? Nikt Panu nie każe chyba zostać gejem? Co innego, kiedy mówimy o stanowieniu prawa, które ma regulować życie zbiorowości. Jest chyba tylko jedna droga. Wypracowywanie kompromisu lub - by brzmiało nowocześniej - konsensusu. W Sejmie są do tego odpowiednie procedury. I trzeba z nich korzystać. A że podnosi się wrzawa, że ujawniają się ekstremizmy? Cóż, to nasza polska specjalność, nie umiemy ze sobą rozmawiać. Wymachiwać szabelką łatwiej!


2013-02-06 18:15:00 - Jolanta E.Wykurz

otwartym katolikom zależy na tym, żeby działać, mówić, walczyć itd zgodnie z ewangelią. Dla chrześcijanina zwycięstwo niekoniecznie oznacza akceptację, a w żadnym razie nie pokonanie przeciwnika wszelkimi sposobami. Przegrana doraźna może być dla chrześcijanina przyszłą wygraną.(oj,/westchnienie/ czemu takie oczywistości trzeba pisać...)


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (149)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?