Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do archiwum

blog ks. Andrzeja Draguły

Mój komentarz do wszystkiego

blog ks. Andrzeja Draguły
20 sierpnia 2013
ks. Andrzej Draguła

Nowe standardy debaty publicznej?




Przeczytałem w „Gazecie Wyborczej”, że wniesiono skargę do Trybunału Konstytucyjnego o zgodność art. 196, który penalizuje obrazę uczuć religijnych, z Konstytucją RP. Jednym z argumentów jest potencjalne ograniczenie debaty publicznej. Punktem wyjścia jest casus Dody, która została skazana prawomocnym wyrokiem zatwierdzenie, że autorzy Pisma Świętego byli napruci winem i palili zioła. Fakt ten skojarzył mi się z doniesieniem mediów o pomyśle pewnego fotografa, który uwiecznił na zdjęciach modelkę w bikini na żydowskim kirkucie. Podobno – by uwrażliwić na problem śmieci zalegających na tymże cmentarzu. Czy to też jest głos w debacie publicznej?

Odnoszę wrażenie, że w ostatnim czasie mamy do czynienia z fetyszyzacją wolności słowa, a właściwie z rozpowszechnieniem błędnego jej rozumienia. Wolność słowa jest prawem człowieka do posiadania własnej opinii, przekonań, zdania czy poglądu oraz prawem do publicznego głoszenia tychże. W tym zawiera się także prawo wolności artystycznej czy też prawo do krytyki. Podobno prawo to jest fundamentem demokracji. Debata publiczna jest zapewne sposobem realizacji tegoż prawa. I tutaj zaczynają się moje wątpliwości. Wydawało mi się bowiem, że w debacie publicznej obowiązują pewne standardy myślowe i etyczne. Że warunkiem wzięcia w niej udziału jest minimum kompetencji i elementarna przyzwoitość. Okazuje się jednak, że się mylę. O autorstwie Biblii może się wypowiadać wokalistka popowa, a jej „pogląd” zostaje nawet przez część opinii publicznej uznany za autorytatywny. Oczywiście, że każdy może się wypowiedzieć o wszystkim. Ja na przykład mogę się wypowiedzieć na temat hodowli dżdżownic kanadyjskich chociaż (a może właśnie dlatego że) się nie znam. W ten sposób w Polsce aktorów pytają o gospodarkę, a celebrytów o politykę międzynarodową, choć się znają na tym jak kura na pieprzu.

Oprócz (nie)wiedzy w debacie publicznej potrzebny jest jeszcze styl. Styl, jaki się coraz częściej prezentuje – każdy widzi. Dyrektorka instytucji kulturalnej ucieka się do wulgaryzmów, by wyrazić swoje zdanie o papieżu. Dziennikarz (?) telewizyjny wtyka chorągiewki w psie odchody, by się wypowiedzieć w kwestii patriotyzmu. Fotograf ugania się za półnagą modelką, by usłyszano ich głos w kwestii śmieci (odprysk debaty o ustawie śmieciowej?). Przykłady można by mnożyć.

Debata publiczna ma sens pod warunkiem, że jest merytoryczna, rzeczowa, uargumentowana. Niestety, niektórzy nie potrafią odróżnić krytyki od chamstwa, a na wulgaryzm trudno jest odpowiedzieć na poziomie. Powyższe przykłady pokazują jasno, że tego typu prowokacje do żadnej debaty publicznej się nie przyczyniają. Wypowiedź Dody żadnej dyskusji o autorstwie Biblii nie spowodowała, Wojewódzki nie otworzył nowej karty w debacie o patriotyzmie, a i fotograf z Kielc pewno nie stanie się guru ekologów. Wszyscy oni jednakowoż są kandydatami na męczenników za wolność słowa, bo prześladowani przez nietolerancyjne i – jak się okazuje – artystycznie i myślowo niewyrobione społeczeństwo.

Bergson mówił, że za komiczne uważamy to, co nas osobiście nie boli, wzrusza, wstrząsa. Jak się okazuje – nie tylko za komiczne, ale także za godne pogardy. Sąd w Białymstoku orzekł – jak wiadomo – że używanie przez funkcjonariusza straży granicznej sformułowania „pasożytnicze ścierwo” pod adresem Czeczenów jest dopuszczalne. A my się dziwimy piosenkarce, dziennikarzowi, fotografowi? Takie są dzisiaj standardy debaty publicznej. Schamiałe.


Polecamy książki ks. Andrzeja Draguły:



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (167)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?