Komentarze

wróć do menu komentarzy

wróć do bloga

blog Justyny Melonowskiej

Sacra publica, sacra privata

blog Justyny Melonowskiej
18 czerwca 2014

W poszukiwaniu istoty pluralizmu




Zamieszczam tu poniekąd spóźniony, a poniekąd wciąż aktualny tekst - gdy powstał w maju, nie znalazł wydawcy…

Zewsząd słychać ostatnio komentarze poświęcone bądź to absurdalnym dokumentom kolejnych rad miast, w których zajmują one stanowisko wobec tzw. ideologii gender, bądź też – nie mniej absurdalnym – sukcesom prewyborczym Janusza Korwin–Mikkego i towarzyszącym im, coraz liczniej w mediach cytowanym, komentarzom tegoż do polskiej rzeczywistości społecznej i politycznej. Wobec tych niepokojących faktów głos zabierają luminarze polskiej lewicy bądź też liderzy opinii, którzy po prostu nie mają uznania i zrozumienia ani dla obaw przed postępem gender, ani też dla późnego politycznego awansu, jaki Korwin-Mikke wieszczy sam sobie i jaki jest mu wieszczony przez niektóre sondaże. W tych reakcjach pojawiają się argumenty, które należy podać pod namysł, aby odkryć i obronić istotę pluralizmu. Argumenty te nachodzą na siebie, więc omawiam je łącznie, można je jednak skatalogować jako: argument z elity, argument z wiedzy, argument ze szkodliwości społecznej.

Argument z elity mówi, że Polska jest zaściankiem, gdzie króluje nieoświecony, prawicowy bezideowy koniunkturalizm. W wersji radykalnej prawicowość równa się populizmowi, a awans politycznych sił prawicy oznacza mobilizację i nobilitację warstwy politycznej powolnej bezmyślnym masom. Braku elementarnej wiedzy dowodzić mają kuriozalne poglądy warstw nieoświeconych, jakoby istotą „ideologii gender” była promocja dowolności w określaniu własnej płci nie tylko społeczno-kulturowej, ale i biologicznej. Zdecydowany sprzeciw wobec edukacji seksualnej w szkołach i przedszkolach również postrzegany jest jako blokujący rozwój dzieci w ważnych dla ich funkcjonowania sferach życia i – oczywiście – dowód wsteczności. Konsekwentnie konserwatywne poglądy uważa się za niebezpieczne dla postępu społecznego. Wydaje się, że niektórym przedstawicielom lewicy trudno jest uwierzyć, że można mieć poglądy konsekwentnie, a nawet radykalnie prawicowe i być człowiekiem refleksyjnym, niekoniunkturalnym i rozważnym. Więcej, wydają się oni sądzić, że im jakieś stanowisko jest bardziej prawicowe, tym mniej jest refleksyjne, a tym bardziej populistyczne i odwrotnie – im bardziej jest lewicowe, tym bardziej też jest intelektualne i postępowe… Słyszy się też głosy, że poglądy Janusza Korwin-Mikkego (jako skrajnie prawicowe) nie powinny być nagłaśniane ani reprezentowane w mediach (vide: poranna audycja w Radio dla Ciebie w dniu 13 maja 2014 roku). Ten nadzwyczaj interesujący pogląd implikuje właśnie kilka ważnych typów argumentacji.

Po pierwsze zakłada się tu, że istnieje elita, zdolna rozeznawać prądy i ruchy społeczne. Jej rozstrzygnięcia winny być obowiązujące. Elita ta traktuje siebie jako neutralną i miarodajną i nie dostrzega przy tym, że sama się nią mianowała. Miarą słuszności i dopuszczalności światopoglądu prawicowego ma być jego zgodność z poglądami lewicowymi. Ciekawym przykładem argumentacyjnym jest tu traktowanie Kościoła katolickiego jako po pierwsze li tylko instytucji, po drugie zaś instytucji wstecznej i niedemokratycznej par excellence. Wszystko to mimo, iż - jak dość powszechnie wiadomo - Kościół nie uważa za cnotę „postępowości” jako takiej, ani też nie jest instytucją zarządzaną demokratycznie, czego zresztą nigdy nie ukrywał (na przykład: „Demokracja w Kościele. Możliwości i ograniczenia” Josepha Ratzingera i Hansa Maiera).

W tym obszarze dyskursywnym ciekawym zabiegiem retorycznym jest pozbawianie rodziców wpływu na instytucjonalne kształcenie i wychowanie dzieci. Argumentuje się tu, że nikt nie powinien pytać rodziców o zdanie na temat tego, czy i jak dzieci w szkole winny być edukowane w zakresie płciowości i seksualności, tak jak nikt rozsądny nie pozwoliłby wpływać na państwową edukację rodzicom o poglądach faszystowskich… To arcyciekawa retoryka. Po pierwsze, zrównanie konserwatywnej (nie wahajmy się powiedzieć: judeochrześcijańskiej) myśli antropologicznej, a dalej wychowawczej z faszyzmem samo w sobie ma coś z totalitaryzmu światopoglądowego… W Niemczech trwają protesty rodziców mówiących „dość” edukacji seksualnej dzieci. Pojawiają się liczne kontrprotestacje, które wywieszają szyldy „Stop homofobii i antysemityzmowi”, choć jako żywo trudno znaleźć w wypowiedziach niemieckich rodziców przesłanki ku temu. Chyba że hasło kontrprotestacji ustala implicytnie związek pomiędzy żydowskim pochodzeniem a homoseksualnością, tak że ten, kto jest przeciwnikiem emancypacji osób homoseksualnych, jest de facto przeciwnikiem Żydów. O ile jednak ten związek nie zachodzi i nie wszyscy Żydzi są homoseksualni i – z drugiej strony – nie wszystkie osoby homoseksualne mają żydowskie pochodzenie, to można postawić pytanie, czy pogląd łączący te dwie kategorie nie jest właśnie… antysemicki bądź homofobiczny? Po drugie argument z faszyzmu odsłania wyższościowe, pogardliwe i elitarystyczne zapędy lewicy, która dewaluuje poglądy inne niż własne. W grę wchodzi jeszcze jej ogólna bezrefleksyjność bądź niskie kompetencje intelektualne uniemożliwiające bardziej merytoryczne ustosunkowanie się do argumentów strony konserwatywnej.

Argument z niebezpieczeństwa. Skoro poglądy Korwin–Mikkego mają być niebezpieczne jako skrajnie prawicowe, to rodzi się pytanie, czy niebezpieczne poglądy to poglądy skrajne, czy też poglądy prawicowe. W pierwszym wypadku należy rozstrzygnąć, czy z życia politycznego wyrugować należy także poglądy skrajnie lewicowe, a zatem na przykład najbardziej radykalne postulaty emancypacji mniejszości seksualnych czy liberalizacji prawa aborcyjnego. W drugim – raz jeszcze – lewicowa elita pragnie regulować zakres, w jakim w polskim życiu społecznym obecne być mogą poglądy prawicowe. Jest to nadzwyczaj interesująca – w moim przekonaniu jednak wymagająca dalszej argumentacji - koncepcja pluralizmu.

Przy tej okazji wspomnę nieoficjalną rozmowę, jaką odbyłam z jedną z lewicowych kandydatek do Europarlamentu. Dyskutowałyśmy na temat procesu nabywania praw społecznych przez mniejszości seksualne. Zwróciłam uwagę, że zakres bądź sposób emancypacji osób LGBT doprowadził w liberalnej Francji do wielomilionowych protestów. W odpowiedzi usłyszałam, że były również „protesty przeciw protestom” (wedle określenia mojej rozmówczyni) i że nadto były one „być może jeszcze liczniejsze” niż same protesty. Takie stawianie sprawy rodzi poważny problem. Co bowiem oznacza przyjęcie tej argumentacji? Jeśli rzeczywiście zwolennicy nieograniczonej emancypacji mniejszości bronią swych racji argumentem z liczebności, to okazuje się, że stawszy się większością mają w pogardzie protestującą mniejszość, a zatem zdradzają właśnie te ideały, które uzasadniały dążenia emancypujących się mniejszości. Gdy bowiem walczyły o władzę, czyniły to w imię rozumienia demokracji jako obrony poglądów i praw mniejszości. Gdy są większością, demokracją staje się właśnie jej głos.

Można się też zastanawiać, czy określenie „protesty przeciw protestom” nie demaskuje w gruncie rzeczy kontrkulturowego charakteru ruchów emancypacyjnych. Nie chodzi zatem o stworzenie nowej, własnej kultury, ale o radosny demontaż kultury tradycyjnej. Co ma powstać na jej zgliszczach pozostaje rzeczą niepewną… Wiadomo tylko tyle, że powitamy wówczas jutrzenkę swobody.

Ten wątek pojawił się i w tej rozmowie, gdy moja rozmówczyni oznajmiła, że w idealnym społeczeństwie konserwatywnym para lesbijek nie mogłaby zawrzeć związku małżeńskiego, podczas gdy w świecie projektowanym przez lewicę (związek małżeński postrzegany jest przez moją rozmówczynię jako wyraz nadregulacji państwa i rzecz zupełnie zbyteczną) para heteroseksualna ślub – mimo jego bezsensowności – mogłaby wziąć. Odpowiedziałam, że ja sama nie widzę powodu, dla którego w „moim” społeczeństwie pary homoseksualne nie miałyby uzyskać prawnie istotnego umocowania oraz – więcej – wypracować sobie znaczącego sposobu usymbolizowania związku. Usłyszałam: „Nie chcemy własnego, chcemy waszego”. Replikowałam, że na tym być może polega problem lewicowych ruchów emancypacyjnych, że aby coś mieć, muszą to coś komuś wpierw zabrać.

To jednak ważny punkt. Otóż społeczeństwo konsekwentnie konserwatywne rzeczywiście mogłoby nie dopuścić do legalizacji związków jednopłciowych. Społeczeństwo konsekwentnie pluralistyczne – powinno to uczynić. Jednak – w drugą stronę – powinno uznać również tradycyjne małżeństwo. Prowadzę badania w obszarze LGBT poświęcone sytuacji rodzinnej osób żyjących w związkach homoseksualnych. Wynika z nich między innymi zaskakująco wysoki (wśród przedstawicieli wielkomiejskiej klasy średniej, jednak o zróżnicowanym wykształceniu i pochodzeniu społecznym) stopień poparcia dla legalizacji związków jednopłciowych przez osoby heteroseksualne wychowujące dzieci. Podejrzewając (czego nie badałam), że część z nich ma światopogląd centrowy bądź prawicowy, można wnioskować, że dobrze chwytają one istotę pluralizmu i różnorodności. Z drugiej strony moje respondentki (lesbijki) kilkakrotnie zauważyły, że tradycyjnie rozumiane małżeństwo jest dla wielu członków społeczeństwa wartością, której one nie chcą „zabierać”. Zwłaszcza, że w grę wchodzi także wymiar sakramentalny związku. Te osoby proponują stworzenie takiej społecznie uznanej formy relacji osób homoseksualnych, która byłaby czymś więcej niż tylko związkiem partnerskim, dawałaby parom homoseksualnym pełnię bezpieczeństwa prawnego, ale jednocześnie miałaby i własną nazwę, i własną symbolikę. Tym właśnie jest kultura alternatywna. I tym, jak się wydaje, jest pluralizm.

Poglądów Korwin-Mikkego nie trzeba lubić, cenić ani nawet nie trzeba pragnąć jego obecności w dyskursie publicznym. Należy jednak dopuścić tę możliwość, że znajdują one odzew u części społeczeństwa i fakt ten uznać. „Uznanie” traktuję przy tym jako zaawansowaną kategorię hermeneutyczną, a nie zwykłą, nacechowaną poczuciem wyższości dopuszczalność. Prawdziwi, nie zaś nominalni, miłośnicy różnorodności mogą też docenić rolę lidera Nowej Prawicy jako błazna, który nie czuje się zobowiązany krępującymi wolność słowa (czy również myśli?) więzami poprawności politycznej. Czy nie w innym błaźnie, o podobnym stosunku do postulatu poprawności politycznej, lokowała lewica kilka lat temu swe nadzieje? Czy jego błazeństwo i kontrowersyjne manifestacje polityczne były dopuszczalne?

Argumentacja przedstawicieli lewicy może budzić podejrzenie, że tak przez nich pożądana różnorodność, która też w lewicowym dyskursie przedstawiana jest jako oczywista wartość (tak, jakby duża część społeczeństwa nie uznawała za nią właśnie pewnej homogeniczności), w gruncie rzeczy wartością nie jest. Albo też, że lewica traktuje swe wartości jako wygodny instrument w walce politycznej, że zatem można jej zarzucić bezideowość i koniunkturalizm… Trudno wszak zrozumieć, jaka metodologia i jaki rygor intelektualny stoi za obroną różnorodności samej w sobie i zwalczaniem światopoglądowego, w tym również politycznego, pluralizmu.



Komentarze:



Komentarze niepołączone z portalem Facebook

2014-06-30 18:12:02 - Justyna Melonowska

Szanowna Pani! Z powodu wyjazdu nie mogłam odpowiedzieć Pani wcześniej, a teraz moja odpowiedź pewnie już Pani nie znajdzie. Gdyby jednak miało się stać inaczej, to sygnalizuję, że przynaglona i pouczona przez Panią zamierzam aplikować o mały grant na badanie tych zagadnień w podręcznikach do katechezy oraz literaturze pobożnościowej dla dzieci i młodzieży. Jeśli badanie da ciekawe wyniki, to postaram się dzielić z nimi w najbardziej pożyteczny z możliwych sposobów. Wciąż jednak uważam, że problem leży przede wszystkim w katolickiej antropologii płci, która potrzebuje całkowitej przebudowy. Pozostaję z szacunkiem, JM


2014-06-18 19:35:07 - Justyna Melonowska

Szanowna Pani! Przeczytałam wszystko, co było w linku oraz w dalszych linkach, również salezjański komiks. Uważam, że sprawa, którą Pani porusza jest bardzo ważna i wymaga namysłu, choć nie określiłabym jej jako dowód wstecznictwa. Widzę w tym raczej poparcie dla tezy, słabo obecnej w debatach na temat Kościoła oraz w Jego refleksji o sobie samym, że tzw. katolicka antropologia płci jest najbardziej zgubnym konstruktem dla chrześcijaństwa. Nie tylko w wymiarze teoretycznym, gdzie bywa ona wzorcowym wykładem przemocy symbolicznej, ale także (przede wszystkim?) w wymiarze egzystencjalnym. Jest mi niezmiernie przykro, jeśli błędne mniemania Kościoła o płci zakrywają to, co w chrześcijaństwie najistotniejsze... W przykładach, które Pani podaje zwróciłabym też jednak uwagę na charakter tekstu. Literatura pobożnościowa była i jest specyficzna, ma też prawo do jakiejś licentia poetica. Choć rozumiem jej wymiar i skutek formacyjny, trudno mu zaprzeczyć, to jednocześnie nie mam pewności na kogo i w jakim zakresie taka literatura jeszcze wpływa, czy wpływała parę dekad temu... Sam problem z tym, co nazywa Pani "seksualizacją dzieci" nie wynika też z nieprawości, ale z niewiedzy i z błędu. Oczywiście to wyjaśnienie nie musi mieć dla Pani dużego znaczenia. Głupotę jednak, a zwłaszcza błąd i niewiedzę - moim zdaniem - łatwiej zmienić i usunąć niż zło, przewrotność i okrucieństwo. Tych jako żywo nie widzę.


Komentarz pojawi się po zaakceptowaniu przez moderatora.

archiwum (6)

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?