Czytelnia

Wierzę, więc działam

Joanna Bątkiewicz-Brożek, Ekonomia z teologią w tle, WIĘŹ 2010 nr 7.

Pracował długo w banku. — Uciekałem z banku, który jest fabryką wciskania gotowych produktów (kart kredytowych, kredytów, obligacji), nie zaś miejscem, gdzie doradza się dla dobra klienta. Klient ma jak rybka chwycić haczyk i przynieść zysk. Oczywiście chciałem też więcej zarabiać, poczuć korelację: więcej pracy—lepsze zarobki — mówi. Dziś pracuje na własny rachunek. Założył firmę. Podkreśla, że samozatrudnienie stwarza wiele okazji do kradzieży. — Nie kradnę. Odmawiam przyjęcia faktury za benzynę kolegi, który nie prowadzi działalności. Co nie znaczy, że nie korzystam z optymalizacji podatkowej, czyli ulg i realnie mniejszego opodatkowania niż umowa o pracę.

— Dosyć łatwo jest zrobić masę kosztów lub wirtualnych umów, by nie płacić składek na ZUS lub podatku, ukryć koszta, ale przecież — dodaje Michał — to byłaby kradzież kosztem nas wszystkich, nie tylko urzędu skarbowego.

Michał niejednokrotnie staje w pracy przed dylematem moralnym. Niektórzy z klientów mają środki zdobyte nielegalnie. — Teoretycznie mogę udawać, że tego nie widzę i razem z nimi zarabiać, ale nie chcę, po prostu rezygnuję.

Były sytuacje, kiedy rezygnował z dużego zysku. Zamiast kilkunastu tysięcy, zarabiał niecałe dwa. Bo w grę wchodziło sprytne obejście przepisów, nieuczciwe zagrywki. — Jeśli ktoś uzna, że jestem naiwniakiem, to trudno. Jeśli zapyta, dlaczego tak postąpiłem, odpowiem, że trzymam się instrukcji, która nazywa się Ewangelia.

Są też klienci, którzy mają dziwaczne przyzwyczajenia na spotykanie się w miejscach, które Michałowi nie odpowiadają, jak kluby „go-go”. Wtedy także rezygnuje ze współpracy.

Dla Michała papieskie wezwanie do „logiki daru” to umiejętność pracy za darmo. Bo jak twierdzi: — Dzieląc się swoimi umiejętnościami bez wynagrodzenia, pomagasz nie tylko innym, ale i sobie, np. zdobywając doświadczenie.

Katolicka krótka piłka

Podobnie myślała Urszula — 42 lata, mężatka, mama czwórki dzieci. Kiedy w konkursie na miejsce w nowej pracy pokonała ponad 70 kandydatów, poproszono ją najpierw o dwa miesiące tzw. praktyki, czyli pracy bez wynagrodzenia. Zgodziła się, wierząc, że tak lepiej przygotuje się do nowej roli. Po dwóch latach zwolniono ją z powodu... dziecka. — Dyrektor wręczył mi wypowiedzenie, kiedy po czterech miesiącach wróciłam z urlopu wychowawczego, bezpłatnego — opowiada

Rozmówczyni prosi, by zmienić jej dane osobowe. Blondynka przy kości, figielki w oczach, energiczna. Mieszka w jednym z dużych miast środkowej Polski. Nie chce ujawniać nazwy firmy. Może powiedzieć tylko tyle, że jej przedsiębiorstwo — co najbardziej ją w kontekście zwolnienia boli — szczyciło się współpracą z Kościołem. A przecież historia Urszuli mogłaby być kalką niejednej zawodowej story matki-Polki z jakiejś typowej korporacji biznesowej.

Na początku reguły gry były jasne. Im lepiej będzie pracować, tym pensja szybciej urośnie. Ula angażowała się — jak dziś twierdzi — za bardzo. — Z domu wychodziłam czasem o szóstej rano, wracałam po 12 godzinach. Kiedy doszły soboty i niedziele, bez dodatkowego wynagrodzenia, rodzina w sposób naturalny zaczęła protestować. Dzieci widziałam rano, kiedy jeszcze spały, a wracałam, kiedy leżały już w łóżku.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Wierzę, więc działam

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?