Czytelnia

Kościół w Polsce

Zbigniew Nosowski

Zbigniew Nosowski

Ani łagiewnicki, ani toruński

Historia lubi się powtarzać. Pewne problemy w życiu publicznym — czy nam się to podoba, czy nie — wracają, nawet jeśli wydawało się, że już odeszły do lamusa, bo znaleziono na nie właściwe odpowiedzi. Tak jest również z wykorzystywaniem katolicyzmu do celów politycznych. Pierwsze lata III Rzeczypospolitej przyniosły pod tym względem wiele złych doświadczeń. Dość szybko stało się jednak oczywiste, że na upolitycznianiu katolicyzmu partie zyskują nie tak dużo, jak się spodziewały, natomiast — co znacznie ważniejsze — traci na tym Kościół. Obecnie, wraz z dojściem do władzy polityków otwarcie przyznających się do katolicyzmu, odradza się w naszym Kościele pokusa sięgania po środki państwowe w celu realizacji katolickiej wizji społeczeństwa. Czyżby obiecywana przez polityków IV Rzeczpospolita skazana była na powtarzanie błędów Trzeciej?

Historia czasem jednak płata figle. Najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZChN — przestrzegał Jarosław Kaczyński w roku 1992. I miał rację, bo upolitycznianie katolicyzmu i próby nadawania mu sankcji państwowej najskuteczniej zniechęcają ludzi do samej wiary. Czternaście lat później jednak ten sam polityk, jako prezes rządzącej aktualnie partii, na falach Radia Maryja — które wyrasta z tego samego ducha, co Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe — twierdzi, że aby skutecznie bronić Kościoła, religii i tradycji, trzeba mieć władzę. Chwali też toruńską rozgłośnię jako najważniejszą instytucję broniącą tych zagrożonych wartości. Wątpię, by Kaczyński tak radykalnie zmienił zdanie — raczej uznał, że poparcie ojca Rydzyka i jego słuchaczy jest mu niezbędne do realizacji celów politycznych.

Okazało się jednak — i to tego samego styczniowego wieczora, gdy szef PiS był gościem Radia Maryja — że mamy nie tylko polityczny „katolicyzm toruński”, ale także „katolicyzm łagiewnicki”. Tak przynajmniej oznajmił w świetle telewizyjnych reflektorów poseł Jan Rokita po „dniu skupienia” parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej i ich spotkaniu z abp. Stanisławem Dziwiszem. Długo musiał się skupiać niedoszły premier, by wymyślić tak nośną formułę. Owszem, potrzebujemy wszyscy Bożego miłosierdzia, ale nie w tym sensie wymieniał Łagiewniki przywódca Platformy On nie zostawiał wątpliwości. Mówił: Niech w Polsce wygra "katolicyzm łagiewnicki" zamiast "toruńskiego". Czytaj: niech wygrywa PO, a nie PiS, bo przecież każdy nurt ma swoją bezpośrednią reprezentację polityczną. Jak słusznie napisał w „Gazecie Wyborczej” Jan Turnau, taka odpowiedź na radiomaryjną polityzację Kościoła to leczenie dżumy cholerą

Kiedyś symbolicznymi miejscami dla różnych nurtów polskiego katolicyzmu były Laski i Niepokalanów. Czy obecnie staną się nimi Łagiewniki i Toruń? Mam nadzieję, że nie, a na pewno nie powinno tak być w znaczeniu proponowanym przez polityków PO. Różnice, napięcia i konflikty między polskimi katolikami są faktem i czymś naturalnym, nieszczęściem byłoby jednak sprowadzać je do różnic politycznych. W tak sformułowanej alternatywie nie sposób znaleźć miejsca dla siebie. Poza tym trzeba pamiętać, że Łagiewniki niosą przesłanie uniwersalne, niezależne od przekonań politycznych. Miasto Toruń ma zaś bogate i różnorodne oblicze, nie mówiąc o chlubnych kartach w historii polskiej tolerancji — tam odbyła się wroku słynna dysputa teologiczna zwana Colloquium Charitativum, której celem było pogodzenie ze sobą różnych wyznań.

1 2 3 następna strona

Kościół w Polsce

Zbigniew Nosowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?