Czytelnia

Teologia teatru

ks. Henryk Paprocki, Bóg i teatr na antypodach, WIĘŹ 2007 nr 5.

W czasach antycznych, w Średniowieczu z całą pewnością Bóg chodził do teatru, potem jednak właściwie zabroniono Mu tam wstępu, twierdząc, że teatr to zupełnie inna domena, obca Bogu. To wydzielenie sacrum z całości rzeczywistości uważam za coś w chrześcijaństwie bardzo niewłaściwego. Przypomnijmy sobie choćby, jak wyglądało miasto w średniowieczu — wokół wspaniałej gotyckiej świątyni tętniło wówczas życie. Nie była ona, jak to jest dzisiaj, sterylnym miejscem w mieście, wokół którego jest pustka, wydzielony plac, na którym nic nie ma i nic się nie może dziać. Dziś bardzo często dzieje się tak, jakby rzeczywistości sacrum i profanum nie miały ze sobą nic wspólnego i były sobie absolutnie obce. W Średniowieczu nie było takiej radykalnej granicy, światy te się przenikały. Wokół każdej świątyni tętniło życie, nieustannie odbywały się święta różnych cechów, które miały swoje ołtarze i swoje uroczystości religijne. Towarzyszył im pewien rytuał o charakterze teatralnym — uroczyste wejście starszych cechów, niesienie sztandarów itp.

Wokół świątyni rozstawiano kramy, był tam regularny bazar, tam też pojawiały się trupy teatralne. W bezpośredniej bliskości świątyni wystawiano przedstawienia ludowe, które cieszyły się ogromną popularnością. A niektórzy kaznodzieje wręcz zachęcali swoich wiernych, żeby po nabożeństwie poszli je zobaczyć, bo na przykład pokazują sztukę opowiadającą o nawróceniu Marii Magdaleny.

Na grzbiecie nieba

Potrzeba wydzielenia dla świątyni szczególnego miejsca pojawiła się dosyć późno, bo około XVI wieku. Punktem krytycznym jest tutaj reformacja. Odżywają spory, które toczyły się w pierwszych wiekach chrześcijaństwa — o coś, co było radykalnie nie do pogodzenia ani z myślą żydowską, ani grecko-rzymską. Głoszono bowiem, że nie ma żadnej granicy pomiędzy Bogiem i stworzeniem, ponieważ wcielenie Chrystusa raz na zawsze łamie wszelkie granice pomiędzy sacrum i profanum, Bogiem i człowiekiem — teraz one już nie istnieją. Nauczanie to jest szokujące zarówno dla Greków, jak i dla Żydów. Pamiętajmy, że dla świadomości religijnej Żydów kluczowe jest przeświadczenie — najbardziej radykalnie wyrazi to później Majmonides — że Bóg w nic nie może się wcielić. Może jedynie ukazać się jako władca w trzęsieniu ziemi, huraganie, błyskawicach. Nie może być mowy o jakimś bliższym kontakcie — Bóg jest przede wszystkim prawodawcą. W myśli grecko-rzymskiej, wbrew pozorom, było podobnie. Chociaż Zeus miał zwyczaj romansowania ze śmiertelniczkami, nie znaczy to jednak, że wcielał się w człowieka — on jedynie przybierał ludzką postać, sam zaś pozostawał radykalnie transcendentny w stosunku do ziemskiego świata. Bardzo pięknie przedstawione jest to u Platona w wizji rydwanów, którymi bogowie przekraczają granice pomiędzy rzeczywistością noumenalną a naszą. Mogą stanąć na czymś, co Platon określił jako grzbiet nieba, człowiek natomiast tego zrobić nie może. Gdyby człowiek stanął na grzbiecie nieba i zobaczył rzeczywistość noumenalną, wstrząs byłby dlań tak wielki, że postradałby zmysły lub w najlepszym razie doznał olśnienia i stał się wielkim artystą. Nadal nie miałby jednak udziału w boskiej rzeczywistości. Chrześcijaństwo zaś twierdzi, że ja i ty możemy w tej rzeczywistości mieć bardzo konkretny udział, na przykład poprzez sakramenty. Nie ma tu żadnej granicy. Wydawałoby się zatem, że wszystko jest jasne, zwłaszcza od pojawienia się w roku 787 dogmatu o kulcie ikony, co potraktować można jako otwarcie się na możliwość istnienia w chrześcijaństwie sztuki sakralnej.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Teologia teatru

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?