Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Czy przestajemy czytać?, Dyskutują: Jan Gondowicz, Andrzej Mencwel, Jerzy Sosnowski, WIĘŹ 2004 nr 11.

A. Mencwel: To jest bardzo trafne, także historycznie: intelektualista jako następca szamana. Książka w kulturze europejskiej bardzo długo odgrywała rolę nośnika energii duchowej. Tak było jeszcze za naszego życia. To się zmienia.

J. Sosnowski: Myślę, że w tej chwili ludzie wyznaczają literatowi jeszcze inną rolę: guru i terapeuty zarazem. Pokazuje to doskonale na przykład kariera Paolo Coelho. Należy — na tyle, na ile mamy dostęp do mediów, a także do katedry uniwersyteckiej — podważać to oczekiwanie, tłumacząc ludziom nieustająco, że od formułowania odpowiedzi jest czytelnik, autor tekstu jest od zadawania pytań.

A. Mencwel: Zasadnicze jest pytanie: czego my właściwie w tej sytuacji chcemy bronić?

No właśnie — czego?

A. Mencwel: Według Marshalla McLuhana książka to emancypacja indywidualnego intelektu. Ten indywidualny intelekt ćwiczy się właśnie w indywidualnym, krytycznym kontakcie osobistym z zadrukowaną stroną. Wiemy, że ten, który skanuje, intelektu nie ćwiczy, choć może lepiej poszerza wyobraźnię.

Niezależnie od tego, na ile lubię cały ten świat spektaklu, jestem zdania, że on otwiera inne właściwości duszy ludzkiej niż te, które artykułowała cicha, analityczna i racjonalna lektura. Wiem jednak, że musimy jej bronić — ona nie może zniknąć. W XIX wieku w pewnym sensie wszystko było drukopodobne. Musimy się pogodzić z tym, że miejsce czytania się zmienia, natomiast nie możemy z niego zrezygnować — tego jestem pewien.

J. Sosnowski: Pytanie, czego chcemy bronić, wydaje się rzeczywiście centralne. Zgodziłbym się na propozycję Andrzeja Mencwela, że bronimy indywidualnego wyemancypowanego intelektu. Broniąc go, powinniśmy jednak rozróżniać jego rzeczywiste osłabianie od zjawisk zmieniających warunki, w których ten intelekt funkcjonuje. Jeżeli pytanie „czy nie za mało czytamy” zamienia się na pytanie „czy nie za mało czytamy klasyki literackiej”, dokonuje się podstawienia uzasadnionego psychologicznie, ale merytorycznie wątpliwego. Choć nie chcę przez to powiedzieć, jak w swoim czasie mój kolega, Jarosław Klejnocki, że kiedyś się czytało „Czarodziejską górę”, a teraz „Chłopaki nie płaczą”, bo to jest o tym samym.

J. Gondowicz: Gdyby dziś Proust złożył do któregoś z polskich komercyjnych wydawnictw swoje dzieło, to redaktorki zostawiłyby mu z tego jedną czwartą.

J. Sosnowski: Jest pan absolutnie przekonany, że warto bronić każdego zdania w tej książce? Ona jest naprawdę za długa... Naprawdę bym tego Prousta troszkę przystrzygł, choć może nie do jednej czwartej.

Zasadniczym czynnikiem jest dziś czas. Wyrażając się paradoksalnie i z pewnym zakłopotaniem, bo mówię to smutny i sam pełen winy, obawiam się, że problem polega nie tyle na tym, że za mało czytamy, ale że za dużo piszemy.

J. Gondowicz: Albo się czyta, albo się pisze.

J. Sosnowski: Mówię o tym z zakłopotaniem, bo przy pełnej świadomości tego grzechu nie umiem się go wyzbyć. Jednak rzeczywiście przyrost danych jest ogromny — w każdej dziedzinie, w literaturze również. W dziewiętnastym wieku, który stanowi arkadię Jana Gondowicza, wybór był mniejszy.

A. Mencwel: Wcale nie, wtedy konieczność wyboru też przytłaczała.

J. Sosnowski: Istniały jednakowoż czytelne recepty. Jeżeli ktoś chciał należeć do określonej części społeczeństwa, wiedział, co ma robić, jakie znać słowa, jakie przeczytać teksty. Istniał model edukacyjny. W tej chwili natomiast istnieje wyłącznie sytuacja osobistego wyboru. Jan Gondowicz należy do zaledwie kilku w Polsce wielce mi imponujących omnibusów, którzy prawdopodobnie czytają wszystko. Ale ludzie, którzy nie czytają wszystkiego, mogą przeczytać albo (mam nadzieję, że jeszcze raz) „Zbrodnię i karę”, albo nową powieść Stasiuka. A jedna z nich jest wyraźnie cieńsza...

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 następna strona

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?