Czytelnia

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Tomasz Wiścicki

Tomasz Wiścicki, Czyja jest Polska?, WIĘŹ 2002 nr 2.

Niestety, tak się nie stało. W kwestii zobowiązań władzy wobec obywateli to raczej ludzie późnego PRL okazali się nauczycielami, a ludzie „Solidarności” — mniej lub bardziej pojętnymi uczniami. Ci pierwsi szli z jasną wizją stworzenia silnego bloku politycznego, gospodarczego, a z czasem i medialnego w obronie realnych interesów swej rzeczywistej bazy społecznej: uwłaszczonej nomenklatury. Ci drudzy dążyli do władzy w imię niejasnego konglomeratu wartości, wyobrażeń i interesów. Cynicznej wizji postkomunistów jedni nie umieli, a inni — z czasem, wraz z kolejnymi sukcesami SLD coraz liczniejsi — nie chcieli przeciwstawić spójnej wizji innej niż to, żeby zrobić to samo, tylko dla siebie. Na tej podstawie można budować sieci wpływów, a także fałszywą wspólnotę niezbyt czystych interesów z tymi, z którymi na początku łączyło ludzi „S” niewiele. W tej sytuacji nic dziwnego, że określenie „etos «Solidarności»” u wielu wywołuje jedynie drwiny i agresję. Nic też dziwnego, że dla wielu „oni” to nadal po prostu politycy, bez różnicy obozu, do którego należą.

Nasz PRL?

Również w trzecim sensie określenie „nasze państwo” nie jest jasne. Od samego początku III Rzeczypospolitej określenie jej mitu założycielskiego sprawiało spore kłopoty. Z jednej strony nowe państwo odwoływało się do tradycji antykomunistycznego oporu, z drugiej drogę ku niemu otworzyło bezpośrednio porozumienie „okrągłego stołu” z ostatnią — jak się okazało — ekipą władców PRL. Mniejsza o to, że rzeczywistość wolnej Polski nie była bynajmniej bezpośrednim efektem porozumienia władzy z opozycją, które — trzeba pamiętać — miały przynajmniej przez jakiś czas pozostać na dotychczasowych miejscach. Z jednej strony zwyciężyła opozycja antypeerelowska — z drugiej niemal wszyscy świeżo upieczeni obywatele III RP przeżyli całe dotychczasowe życie w PRL. Z jednej strony całkowicie zmieniły się zasady organizacji życia społecznego we wszystkich jego wymiarach — z drugiej nastąpiło to tak ewolucyjnie, że do dziś nie wiadomo dokładnie, kiedy właściwie powstało nowe państwo. Wiele instytucji powstało przez przekształcenie swych peerelowskich poprzedniczek, przy czym nieraz za niezmienioną nazwą kryje się zupełnie nowa rzeczywistość. Np. komunistyczna Rada Ministrów zajmowała się wykonywaniem polityki ustalonej przez organy partyjne — obecnie jest normalnym (choć nie zawsze skutecznym) rządem suwerennego, demokratycznego państwa. Bywa niestety także odwrotnie, o czym może zaświadczyć wielu spośród tych, którzy w komisariacie Policji Państwowej spodziewali się zupełnie innego traktowania niż w komendzie Milicji Obywatelskiej.

Sama rzeczywistość „przejścia” była więc nader skomplikowana. W dodatku nie brak było (i jest) ludzi, którzy we własnym interesie starali się ten obraz zaciemnić i zagmatwać jeszcze bardziej. Osoby uwikłane w dawny system starały się przekonać wszystkich, że PRL była normalnym państwem, MO — normalną policją, LWP — normalnym wojskiem... Starali się też wmówić, że wszystko, co działo się pomiędzy Odrą a Bugiem między 1944 a 1989 rokiem, było po prostu elementem PRL. A to miałoby oznaczać, że potępienie tamtego systemu miałoby oznaczać przekreślenie uczciwej pracy, mądrych książek, pięknej muzyki, a nawet udanego życia rodzinnego. Jednym z ulubionych konceptów publicystycznych, straszących po dziś dzień, jest „czarna dziura”, za którą mieli rzekomo uznawać okres PRL „zoologiczni antykomuniści”.

Niestety zbyt mało poświęcono wysiłku i uwagi, by wykazać absurd takiej wizji. Owszem, przed 1989 roku żyliśmy wszyscy w PRL, który robił, co mógł, by każdego dnia, na każdym kroku przypominać nam o swoim istnieniu. Jednak nie wszystko, co się wtedy w Polsce działo, było częścią PRL. Jeśli opozycyjna grupa redagowała w mieszkaniu bezdebitowe pismo, był to akt oporu przeciw tej rzeczywistości, a nie jej część. Do PRL należeli ubecy, którzy starali się ich wyśledzić. To samo dotyczyło jednak bynajmniej nie tylko intencjonalnej działalności opozycyjnej. Ludzie modlący się w kościele (i to niekoniecznie na Mszy za Ojczyznę), produkujący przydatne innym rzeczy lub uczciwie wychowujący swoje dzieci to nie był PRL. Oni wszyscy żyli w tym systemie, ale bynajmniej nie wszystko to, co robili, było jego częścią. Owszem, te dwie rzeczywistości były nieraz beznadziejnie splątane, także w życiu poszczególnych osób, ale proste utożsamienie z PRL całego życia ludzi w komunistycznej Polsce jest po prostu kłamstwem.

Umocnieniu tego kłamstwa sprzyjało wiele czynników. Jedni cynicznie bronili siebie, inni zagłuszali wyrzuty sumienia lub usiłowali racjonalizować własne zagubienie, twierdząc, że skoro rzeczywistość była skomplikowana, to znaczy, że w ogóle nic pewnego nie wiadomo. Spośród tych „z drugiej strony” niektórzy uważali, że sprawa jest tak oczywista, że nie ma o czym mówić, innych sprawy bieżące pochłonęły tak, że na namysł nie starczyło czasu. Jeszcze inni nie chcieli drażnić tych o nieczystych sumieniach. Jakiekolwiek były tego powody, dwanaście lat po odzyskaniu niepodległości panuje w tej dziedzinie chyba jeszcze większy zamęt niż na początku.

Stawia to pod znakiem zapytania samą tożsamość państwa polskiego. Kto jest polskim bohaterem — kardynał Wyszyński czy Władysław Gomułka? Edward Gierek czy Stanisław Pyjas? Generał Jaruzelski czy górnicy zabici w „Wujku”? A może wszyscy razem? Kto w takim razie miał rację i w jakich proporcjach? Wciąż brak jasnej aksjologii, na której mogłoby się wesprzeć polskie państwo. Nasze państwo.

Nie propaguję bynajmniej jakiejś prostackiej, czarno-białej wizji. Rzecz w tym, że w opisie i koniecznej ocenie skomplikowanej rzeczywistości zagubimy się kompletnie, jeśli nie dokonamy aksjologicznego wyboru „punktów stałych”. Dopiero dokonawszy takiego wyboru możemy adekwatnie opisać skomplikowaną rzeczywistość niejednoznacznych decyzji milionów ludzi. Ten akt wyboru tradycji nie jest oczywiście punktem dojścia refleksji, ale jej niezbędnym punktem wyjścia.

Powojenna Francja uznała za bohatera generała de Gaulle‘a, a nie skądinąd zasłużonego marszałka Ptaina. Bolesnej nieraz dyskusji nad niedawną przeszłością Francuzów to bynajmniej nie zamknęło, jednak wytyczyło jej pole w sposób z pewnością nie leczący ran, ale nie zagrażający tożsamości kolejnych Republik. Podobnie odrzucenie przez RFN spuścizny III Rzeszy sprawiło przynajmniej to, że w publicznym, opiniotwórczym dyskursie nie mają prawa obywatelstwa pewne argumenty. Np. taki, że sieć autostrad była takim dobrodziejstwem, że być może warto byłoby przymknąć oczy na — skądinąd nieprzyjemne — obozy koncentracyjne...

Przywołuję przykłady dwóch narodów, które ze swoją przeszłością mają — z różnych powodów — poważne kłopoty. Jednak wyraźne określenie tradycji państwowej eliminuje z publicznego, „dozwolonego” dyskursu pewne poglądy. Ich głosiciele muszą się ich wstydzić — i słusznie, bo te opinie na to zasługują. Wolność słowa nie oznacza bynajmniej moralnej równoważności wszystkich sądów. U nas wielu nie wstydzi się zachwalać stalinowskiej industrializacji, tak jakby istniało jakiekolwiek dobro mogące usprawiedliwić terror, zbrodnie, wywózki.

Przykład stalinizmu jest najbardziej drastyczny — im później, tym mniej zbrodni, tym większa zarazem niejednoznaczność. Żeby do tej niejednoznaczności móc się bezpiecznie zbliżyć, trzeba wyraźnie określić zasady podstawowe. Temu służy także jednoznaczny wybór tradycji państwowej. Oczywiście, nikt dziś oficjalnie nie pochwali stalinizmu. Potępienie obejmuje jednak jedynie zbrodnie, a już wcale niekoniecznie uzależnienie od ZSRR. Daremnie szukać w wystąpieniach liderów SLD prostego stwierdzenia, że w czasach PRL nie było niepodległości. Nikt też oficjalnie nie uznał za haniebne tkwiących w głębokim stalinizmie początków karier takich postaci, jak gen. Jaruzelski (pion polityczny LWP) i gen Kiszczak (Informacja Wojskowa). Niczego nie wiadomo, nic nie jest jednoznaczne.

Jeśli więc oficjalnie w zasadzie III RP odwołuje się do antykomunistycznego oporu, ale zarazem oficjalnie twierdzi się, że w PRL nie wszystko było złe i właściwie wszyscy mieli po trochu racji, choć może nie wszyscy po równo, a w ogóle sytuacja była trudna i skomplikowana i właściwie niewiele pewnego da się o tym powiedzieć — nie wiadomo, do jakiej aksjologii odwołuje się naprawdę państwo polskie. Na dłuższą metę zagraża to jego tożsamości. Sprzyja upowszechnieniu przekonania, że te wszystkie opowieści o tradycji i wartościach to jakiś niepotrzebny balast, a państwo sprowadza się do instytucji, struktur, procedur. W ten sposób może nastąpić rezygnacja z jednego z najważniejszych czynników spajających ludzi żyjących na terytorium państwa i czyniących z nich jego obywateli. Z państwem rozumianym jedynie jako zbiór instytucji, bez wyraźnej aksjologii, mało kto będzie miał ochotę się utożsamić. Wielu obywateli będzie jedynie starało się z tych instytucji korzystać o tyle, o ile będą służyć ich interesom — bezinteresowny związek z państwem, służba temu państwu przestanie być możliwa. W ten sposób państwo może okazać się niczyje.

Nie ma się czym przejmować?

Oczywiście zarysowany powyżej obraz nie pretenduje do rangi kompletnego. Można z pewnością wyliczyć wiele innych zagrożeń dla tego, by obywatele uznawali państwo polskie za swoje. Można też dostrzec wiele znaków pozytywnych. Nastąpiła np. wyraźna zmiana stosunku do korupcji — u początków III RP wystarczyła sama wzmianka na ten temat, by otrzymać etykietę oszołoma. Dziś kolejne parlamenty, o różnej większości, znaczną przewagą głosów uchwalają przepisy antykorupcyjne. Również atmosfera dyskusji o PRL zmieniła się zasadniczo (postkomunistyczny prezydent uznaje stan wojenny za zło i wylicza zabitych w „Wujku” górników). Powstał i działa Instytut Pamięci Narodowej, a większość młodzieży — w odróżnieniu od starszych pokoleń — potępia stan wojenny.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 8 następna strona

Przemiany współczesnego społeczeństwa

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?