Czytelnia

Kościół w Polsce

Szymon Hołownia

Szymon Hołownia

Dar trzęsienia ziemi

Sprawa księdza Jankowskiego to dla polskiego Kościoła dar z nieba — bardzo trudny, ale jednak dar. To szansa, by w ostrym świetle telewizyjnych reflektorów dostrzec bagatelizowane dotychczas problemy i rozwiązać je, zanim na pierwszych stronach gazet pojawi się kolejny podejrzany o coś złego kapłan.

Ksiądz Jankowski nie złamał prawa, od lat łamie jednak reguły zachowań, których przestrzegania mają prawo wymagać od kapłana inni członkowie Kościoła. Prałat ze św. Brygidy mimo to trwał, skrywając się za zasłoną utkaną z historycznych zasług i faktu, że w Gdańsku dzięki misternie tworzonej przez lata sieci zależności stał się osobą nie do ruszenia. Aby zaś ruszyć coś (lub kogoś), co (lub kto) wydaje się nie do ruszenia, potrzebne jest trzęsienie ziemi....

Rozdawanie dziennikarzom obrazków ze swoim zdjęciem czy strojenie się jak afrykański kacyk to sprawa dla psychologa. Władze kościelne powinny jednak już dawno zapalić ks. Jankowskiemu czerwone światło, skoro widziały, jak cudownie łatwo przychodzi mu operowanie pieniędzmi. Dlaczego tego nie zrobiły?

Być może dlatego, że w polskim Kościele pieniądze zbyt długo stanowiły temat tabu. O nich po prostu nie wypadało mówić. Pieniądze zawsze jakoś były, a jeśli nie, to można się było na przykład zwrócić o pomoc do tzw. księży biznesmenów, którzy wielce zmęczeni wpadali wieczorem na plebanię, żeby odprawić mszę, a przez cały dzień biegali, załatwiając różne interesy. W oczach nieradzących sobie w świecie rynku przełożonych, tacy księża byli na wagę złota! Wreszcie można było zająć się poważnymi problemami Kościoła, bo oto znalazł się ktoś, kto wyręczył ich w kontaktach z obcym światem mamony. Takich ludzi traktowano zwykle jak specjalistów od czarnej roboty.

Nie mieli oni nad sobą żadnej kontroli, obdarzano ich pełnym zaufaniem. To dlatego pewien gdański kapłan kreatywną księgowością doprowadził do bankructwa kościelne wydawnictwo. To dlatego ustosunkowany ksiądz z Bielska-Białej mógł rozwinąć interes obrotu atrakcyjnymi działkami. To dlatego salezjanin z Lubina mógł zastosować parafialną wersję systemu argentyńskiego i nie radząc sobie z interesami, które rozkręcił, zaczął brać kredyty „na wiernych”, doprowadzając wielu z nich do bankructwa.

Tak — w wersji skrajnej — mści się traktowanie problemu kościelnych pieniędzy ze zbyt dużą swobodą. Wiele kościelnych instytucji do dziś wypłaca pensje i honoraria w kopertach, parafialną kasę proboszcz nosi w kieszeni sutanny, a jeśli zaczyna wpadać w długi — zwykle nikt z parafian nie ma o tym pojęcia. Kościół w Polsce wciąż czeka na kogoś, kto gruntowanie zreformuje jego finanse. Wciąż czeka na swojego Balcerowicza.

Oby widok gdańskiego prałata, otoczonego nadziewanymi prosiętami i „zbyt ciasnymi” jaguarami, wywołał w polskich parafiach zdecydowany odruch niechęci. Oby wierni zrozumieli wreszcie, że zamiast narzekać na chciwość księży, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i porozmawiać ze swoim proboszczem o utworzeniu w parafii rady ekonomicznej, złożonej ze świeckich. Niektórzy nasi proboszczowie już je powołali, ale w rzeczywistości działa ich pewnie niewiele. A przecież to nie żadna rewolucja, lecz system, do którego zobowiązuje prawo kościelne. Nie ma w nim miejsca na działanie metodami ks. Jankowskiego. Ksiądz jest duchowym szefem parafii, ale w sprawach ekonomicznych musi jednak słuchać głosu świeckich i wraz z nimi decyduje, ile np. przyjąć od sponsora oraz jak podzielić niedzielną tacę.

1 2 następna strona

Kościół w Polsce

Szymon Hołownia

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?