Czytelnia

Jerzy Sosnowski

Jerzy Sosnowski, Dwie siostry, WIĘŹ 2008 nr 11-12.

Taki stan rzeczy moe oczywicie skania do pospiesznych potpie jednej lub drugiej strony: do uznania sztuki wspczesnej za przejaw upadku kultury lub do natrzsania si z religijnego kiczu, ktry dominuje w znacznej czci (czy tylko polskich?) wity. Jednak na tle zjawisk, ktre odsoniy nam si w procesie lektury cytowanych utworw literackich, sytuacja wydaje si godna raczej zrozumienia ni oceny. Naturalnym odruchem stranikw Objawienia, ktre w chrzecijastwie ma zarwno wymiar metafizyczny, jak i historyczny to znaczy: odsya zarwno do transcendencji, jak i do przeszoci wydaje si opr przed mefistofeliczn kultur. Ludzie religijni instynktownie broni domu, to jest tradycji, to jest duszy i duchowoci. Skonni s zatem do kontestowania tego wszystkiego, co przyniosa nowoytno, z pomysami artystw wcznie. Z kim jak z kim, ale z Mefistofelesem nie prowadzi si negocjacji. Taktownie przemilcza si przy tym, e choby najbardziej zbuntowani przeciwko wasnej epoce, pozostajemy jej dziemi [...].

Co gorsza, w nowej konfiguracji tradycyjne, udomowione i „udomawiające” formy doświadczenia religijnego zaczynają niebezpiecznie zgadzać się z horyzontalną przestrzenią, w której upływa nasze życie. Wiele mówi się w katolicyzmie o ustępstwach, jakie wobec zsekularyzowanej kultury Zachodu poczyniły kościoły protestanckie (jak aprobata dla środków antykoncepcyjnych, homoseksualizmu czy kapłaństwa kobiet); ale proces ten dotknął w inny sposób również i naszą wspólnotę, która dla nawiązania dialogu ze współczesnością wysunęła na plan pierwszy etykę oraz tzw. społeczną naukę Kościoła, ze szkodą dla misteryjności wiary (na niedostatek misterium zwraca dziś uwagę wielu wybitnych duszpasterzy, że wspomnę tylko ks. prof. Jana Andrzeja Kłoczowskiego czy ks. prof. Tomáša Halíka.

Z drugiej strony, prymat horyzontalnych więzi nad więzią wertykalną zdaje się odpowiadać także za tę jawną patologię wiary, jaką jest „plemienna” wspólnota, odwołująca się co najmniej w równej mierze do symboliki religijnej, jak nacjonalistycznej, co obserwujemy w wielu (nie wszystkich) wystąpieniach z kręgu imperium medialnego księdza Tadeusza Rydzyka.

Jako odbiorcy i, w miarę moich skromnych możliwości, twórcy kultury, wypada mi powtórzyć pytanie wielkiego barokowego poety polskiego: „Cóż będę czynił w tak straszliwym boju, / Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie?” Żyję faktycznie w dwóch światach, z których ten wewnętrzny, chroniący resztkę misteryjności ludzkiego życia, jest nieomal pozbawiony zarówno form wyrazu, jak i zewnętrznych wzmocnień. [...]

Dziś postoświeceniowy rozum sprzymierzył się z masowym hedonizmem, a prawda religijna, desperacko przeciwstawiająca się „żądzy nowości”, mimowolnie zamyka moje życie w tym, co już —znane i oswojone, międzyludzkie, a nieraz w stosunku do całej reszty naszego doświadczenia życiowego anachroniczne. Sztuka zaś, oglądana z perspektywy wiary, budzi co najmniej nieufność, jeśli nie wprost niechęć, bo nie dość, że zgłasza roszczenia do prostego zastąpienia przeżycia religijnego doznaniem estetycznym, to jeszcze, pozostając w bezpośrednim związku z dzisiejszym doświadczeniem kulturowym człowieka, nie umie odróżnić się od medialnej „parady atrakcji”, zamieniając się jawnie, lub mimochodem, w rodzaj rozrywki dla przerafinowanych odbiorców. Skądinąd najpowszechniejszym kodem interpretowania sztuki jest właśnie rozumienie jej jako formy zabawiania ludzi, którzy mają trochę wolnego czasu: w prasowych recenzjach, decydujących o być—albo—nie być dzieła, z reguły ocenia się je za pomocą kryteriów wytworzonych w obrębie rozrywki właśnie: czy książka „dobrze się czyta”, czy film „wciąga”, a wreszcie, czy zarobki dystrybutora pozwalają określić dzieło mianem „bestselleru”. Głośny swego czasu bon—mot Krzysztofa Zanussiego, że nauczono go w domu rodzinnym, by książki z nadrukiem „bestseller” oddawać do czytania służbie, uznano za przejaw zuchwałej i w gruncie rzeczy nietaktownej prowokacji.

Aby krzyczał

Do tej pory niniejszy tekst może się wydawać jeremiadą, przy której papieska formuła o panującej w Europie „cywilizacji śmierci” jest nieomal przejawem wyrozumiałej aprobaty. Podkreślę zatem, że sprawa jest nieco bardziej złożona: po pierwsze dlatego, że jestem dzieckiem swego czasu i jeśli nawet umiem zdiagnozować chorobę, to przecież sam na nią cierpię; po drugie, że wszelkie tęsknoty za wskrzeszeniem „christanitas”, „nowego średniowiecza” i tak dalej, uważam za chęć zorganizowania maskarady, której uczestnicy będą udawali przed sobą, że nie są zarażeni; po trzecie, że obawiam się nienawidzić własnej epoki. [...]

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Jerzy Sosnowski

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?