Czytelnia

Benedykt XVI

ks. Henryk Seweryniak

Ks. Henryk Seweryniak

Encyklika utkana z nadziei

W „Urojonym Bogu” Richard Dawkins, bezpardonowo atakując chrześcijaństwo, twierdzi między innymi, że kwestie teologiczne są tak samo bezsensowne jak pytanie: „Jak pachnie nadzieja?” Odpowiadając Dawkinsowi, można by zauważyć, że takie właśnie „nielogiczne pytanie” stawia w swojej najnowszej encyklice „Spe salvi” („W nadziei zbawieni”) Benedykt XVI.

Nie będę się jednak zajmować książkami z nurtu tzw. nowego ateizmu, chociaż ich popularność (treść już niekoniecznie…) godna jest większej uwagi ze strony katolickich środowisk intelektualnych. Spróbuję natomiast odpowiedzieć na pytania: dlaczego właśnie taka encyklika? I jakie przesłanie ze sobą niesie? W dziejach papiestwa nie było jak dotąd tej rangi dokumentu wprost poświęconego nadziei. Nawet jeśli „Spe salvi” jest częścią spodziewanego tryptyku encyklik: o wierze (ta jest prawdopodobnie przed nami), nadziei i miłości (encyklika „Deus caritas est” z 2005 roku), to i tak ma samodzielną wartość. Wartość ta polega na tym, że Papież upatruje w przesłaniu nadziei szansę współczesnego chrześcijaństwa. A jednocześnie daje nowy impuls do „rozmowy o nadziei” w świecie, który zdaje się wątpić w postęp (postmodernizm), a jednocześnie tkwi w skrajnej ideologii człowieka wierzącego w swoje nieograniczone możliwości.

Początków współczesnej „rozmowy” o nadziei należy szukać w pracach chrześcijańskich myślicieli połowy XX wieku Josepha Piepera, Romana Guardiniego i Gabriela Marcela. Odwołując się do tej tematyki, reagowali oni na typ egzystencjalizmu, który czynił z trwogi punkt wyjścia i dojścia refleksji nad człowiekiem. Kluczowym obrazem stał się wtedy homo viator – człowiek „w drodze”, istota zdolna do przekraczania siebie, swoich ograniczeń i lęków w napięciu miedzy „jeszcze nie” a „już” biblijnej obietnicy.

Na początku lat sześćdziesiątych dużym echem odbiła się monumentalna praca „Zasada nadziei” (Das Prinzip Hoffnung) neomarksisty Ernsta Blocha. U tego myśliciela religia nie jest, jak pisał Lenin w liście do Gorkiego, „najbardziej odrażającą chorobą”, lecz jednym z miejsc rodzenia się nadziei, nawet jeśli – paradoksalnie – jest to „miejsce utopijne”. Na odpowiedź myślicieli chrześcijańskich nie trzeba było długo czekać. W nurcie tym, w którym wyróżniła się praca „Teologia nadziei” („Theologie der Hoffnung”) ewangelickiego teologa Jürgena Moltmanna, podkreślano, że tylko takie chrześcijaństwo ma przyszłość, które jest chrześcijaństwem przyszłości. Trzeba więc poważniej niż dotąd zająć się eschatologią. Powinna ona mieć nie tyle postać nauki o tzw. rzeczach ostatecznych – sądzie, niebie, czyśćcu czy piekle, lecz właśnie teologii nadziei. Jeśli więc św. Anzelm nazwał teologię wiarą poszukującą rozumienia (fides quaerens intellectum), to teologowie z nurtu moltmannowskiego proponują jej nowe określenie: spes quaerens intellectum – nadzieja poszukująca rozumienia. W definicji tej zawarty jest pewien program: nadzieja łączy, a prawdy wiary, „wiar” i religii dzielą. Nadzieja niesie w sobie ufność, fantazję utopii. Być chrześcijaninem – to występować w imię przyszłości przeciwko niesprawiedliwej teraźniejszości, tak praktykować swoją wiarę, aby przemienić świat na miarę nadziei.

1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Benedykt XVI

ks. Henryk Seweryniak

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?