Czytelnia

ks. Andrzej Draguła

Ks. Andrzej Draguła

Między pociechą a ocaleniem
Ewangelizacja w epoce pometafizycznej

1 stycznia zdarzyło mi się posłuchać kazania nieznanego mi zupełnie księdza. Nowy Rok to – jak wiemy – w kalendarzu kościelnym uroczystość Bożej Rodzicielki. Kaznodzieja obrał sobie za punkt honoru wyjaśnić słuchaczom, co ten tytuł znaczy. Problem został świetnie osadzony w historii dogmatów. Najpierw wysłuchaliśmy krótkiego wykładu dotyczącego historii pierwszych soborów. Później kaznodzieja skupił się na samym już Soborze Efeskim, na poglądach Nestoriusza, i dość szczegółowo przeanalizował sporną kwestię jednej osoby i dwóch natur w Jezusie. Ostatecznie chodziło mu o to, by uzasadnić, iż Maryja nie jest jedynie matką samego ciała Jezusa, ale matką całej osoby Jezusa, Boga-Człowieka, a więc przynależy się jej tytuł Matki Bożej.

Słuchając kazania, miałem nieodparte wrażenie, że problem, który zajmował mówcę, niewiele zajmował słuchaczy. Nie przypuszczam, by w ich umysłach rodziła się wątpliwość co do zasadności tytułu Bożej Rodzicielki. Przyjmują to za pewnik i – jak mi się zdaje – nie przypuszczają, że ktoś ma zamiar to podważyć. Tego dnia nurtowały ich zupełnie inne pytania. Rozpoczynając nowy rok kalendarzowy, zastanawiali się pewnie, co im ten rok przyniesie, czy będzie lepszy, czy gorszy od poprzednich. Skoro przyszli do kościoła, to mniej lub bardziej, ale przecież stawiali sobie te pytania w nadprzyrodzonej perspektywie, prosząc o Boże błogosławieństwo na nowy rok, do czego zresztą zapraszała sama liturgia przeznaczonych na ten dzień czytań.

Przypomniałem sobie o tym wydarzeniu, czytając publikowany wyżej tekst Marka Szulakiewicza o chrześcijaństwie metafizycznym i dialogicznym. Nie wiem, czy trzeba o bardziej wymowny przykład tego, o czym pisze Szulakiewicz. Noworoczny kaznodzieja zaprezentował chrześcijaństwo w wersji zhellenizowanej w czystej formie. Pojawiły się takie pojęcia jak natura, osoba czy też ciało i dusza. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że teologiczny świat kaznodziei daleki był od rzeczywistości, z którą do kościoła weszli wierni. Wielu z nich nie intrygowały teologiczne zawiłości dotyczące liczby natur w Jezusie, których zresztą zapewne nie rozumieli. Może nie były to światy zupełnie różne i kompletnie nieprzystające do siebie, ale zapewne niewiele miały ze sobą wspólnego. Chciałoby się powiedzieć za Szulakiewiczem, że oto spotkały się dwa światy: ten, który wnieśli ze sobą wierni – świat chrześcijaństwa bez metafizycznych hipostaz – i ten, który reprezentował kaznodzieja – zdominowany hipostazami, który jednak nie niesie już ze sobą oczekiwanej treści.

Czy światy te mogą jeszcze ze sobą nawiązać łączność? Czy jest szansa, że nastąpi między nimi porozumienie? Czy da się je wzajemnie przetłumaczyć? A może któryś z nich trzeba porzucić? A jeśli porzucić, to dlaczego? Czy tylko dlatego, że już niekomunikatywny? Czy dlatego, że – być może – fałszywy?

Wiara, czyli Bóg szukający człowieka

1 2 3 4 5 6 7 następna strona

ks. Andrzej Draguła

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?