Czytelnia

Kobieta

Mary Ann Glendon, Feminizm i rodzina - małżeństwo nierozerwalne, WIĘŹ 1998 nr 5.

Dla ludzi uprzywilejowanych prawo do śmierci może się wydawać jed­nym z aspektów wolności osobistej: sposobem panowania nad swoim życiem aż do końca. W przypadku takich ludzi może to rzeczywiście tak funkcjonować. Ale co stanie się z tymi, którzy mieli mniej szczęścia: ludź­mi, którym w największym stopniu grozi, że rodziny uznają ich za uciąż­liwych, a podatnicy „państwa dobrobytu” – za kulę u nogi? „Prawo do śmierci” dla jednych może dla innych stać się „obowiązkiem śmierci”. A jeśli tak się stanie, to znów ofiarą padną głównie kobiety.

Rozważmy, w jakim stopniu te wszystkie problemy – niezależnie od ich nieproporcjonalnego wpływu na sytuację kobiet - są problemami wszystkich. Stary feminizm dawał powody do niezadowolenia między innymi dlatego, że skłócał on kobiety z mężczyznami. Teraz zaczynamy sobie uświadamiać, że nasze problemy są wspólne. Na rynku pracy męż­czyźni i kobiety czują się coraz bardziej rozdrażnieni presją, jaką wywiera się na nich, by obowiązki wynikające z pracy przedkładali nad potrzeby swoich rodzin. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety coraz bardziej uświadamiają sobie, że mocnym punktem argumentacji feministek było narzeka­nie, że społeczeństwo nie darzy zbytnim szacunkiem ani nie zapewnia bezpieczeństwa tym, którzy poświęcają się dla swych dzieci i rodzin. Jak na ironię, feministki lat siedemdziesiątych przyczyniły się do tego braku szacunku. Traktując małżeństwo i macierzyństwo jako przeszkody dla rozwoju kobiet, pomogły w istocie umocnić przekonanie, że jedyna praw­dziwa praca to praca zarobkowa poza domem.

Jednak gdy feministki shzsznie utrzymywały, że społeczeństwo nie szanuje pracy w domu, zmieniła się sytuacja pracujących zarobkowo. Aż nadto często nowa globalna gospodarka mówi pracownikom – mężczyz­nom i kobietom – to samo, co niegdyś społeczeństwo mówiło gospody­niom domowym: że oni i ich praca nie zasługują na większy szacunek.

Ks. George Higgins, od dawna broniący praw pracowników, postawił kilka ważnych pytań. Jeśli przynosząca zysk firma „dokonuje cięć”, czy nie oznacza to, że lata służby oddanych pracowników nie mają w sumie większego znaczenia? Jeśli zyskom firmy towarzyszy stagnacja płac osób w niej zatrudnionych, czy nie mówi to im, że nie ceni się ich wysiłku i umiejętności? A jeśli ogranicza się takie osiągnięcia socjalne jak ubez­pieczenia zdrowotne i emerytury, czy nie oznacza to dla pracowników, że nikogo nie obchodzi, co się stanie, gdy zachorują albo się zestarzeją? Do tych pytań można dodać jeszcze takie: według jakiej hierarchii wartości pewnym menedżerom należy się ni mniej, ni więcej, tylko dwieście milio­nów dolarów rocznie (tyle zarabia prezes Disneya), podczas gdy zwykli ro­dzice muszą pracować ciężej niż kiedykolwiek, a realne dochody ich rodzin relatywnie spadają?

Wszystko to są problemy mężczyzn i kobiet, problemy rodzin. Dotyczą one odpowiedzi na pytanie, jaki rodzaj społeczeństwa chcemy pozostawić przyszłym pokoleniom. Coś jest nie tak, jeśli większość miejsc pracy jest zorganizowanych w sposób tak sztywny, że nie da się ich pogodzić z od­powiedzialnością za rodzinę. Coś jest nie tak, jeśli tak kształtujemy prawo i politykę, jak gdyby ludzie istnieli po to, by służyć gospodarce, a nie odwrotnie. Na dłuższą metę nie jest to nawet dobre dla ekonomii. Jest oczywiste, że zdrowa gospodarka wymaga określonej siły roboczej, posiadającej pewne umiejętności i cechy charakteru. Te właśnie cechy – uczciwość, etyka pracy, zdolność do współpracy z innymi - albo nabywa się przede wszystkim w rodzinach, albo nie ma się ich wcale.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Kobieta

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?