Czytelnia

Małżeństwo i rodzina

Magdalena Węglewska

Magdalena Węglewska, Jestem uczennicą mego dziecka, WIĘŹ 2001 nr 7.

Szok totalny. Nie wiadomo właściwie, dlaczego, bo nic w tym dziwnego, że dzieci w tym wieku zaczynają same chodzić. Właściwie już od jakiegoś czasu oczekiwałam, że zacznie chodzić sama, a nie tylko za rączkę. Właściwie chciałam tego, prawda?

Łaziliśmy po Świętej Lipce, wyszliśmy przed kościół. Lula pochyla się i zrywa z trawnika stokrotkę, potem drugą. Nie bardzo chcę wchodzić za nią na wypielęgnowany trawnik, by nie gorszyć nikogo, i nagle Anulka zamiast się wycofać, puszcza moją rękę i idzie kroczek dalej, przykuca, zrywa stokrotkę. Pochłonięta, nie zauważa, że oderwała pępowinę, i dalej kroczek, i przykuca, i zrywa, i dalej. Zbiera stokrotki z całego trawnika, a ja, zachwycona, oszołomiona, stoję na brzegu trawnika i nie wiem, co robić. Wołać Michała? Przestraszę Lulę. Podejść bliżej, jakby miała upaść, przestraszyć się? Decyduję nie robić nic, nie przeszkadzać.

Nie przeszkadzać. Nadchodzi Michał i już razem nie wiemy, jak świętować, co mówić. Nie mówimy nic. Anulka zbiera stokrotki. Nie ma już nic – kościoła, upału, hałasu jarmarku, tłumu ludzi dookoła – jest tylko to jedno: Luluś zbiera stokrotki. Potem wraca i zauważa, że chodzi sama, i wtedy chwieje się, potyka, ale dochodzi. Jest święto. Luluś dumna ćwiczy łażenie ode mnie do Michała i z powrotem. Wielka radość, chwalenie i wielka duma wszystkich.

A potem nie mogę spać dwie noce wstrząśnięta. Lula chodzi ode mnie – dalej. Dotąd szłyśmy razem, w jednym kierunku, lub w tym kierunku, który wybierała ona albo ja, albo obie razem. Teraz odchodzi. Nigdy nawet kroku nie zrobiła sama. Już nie idziemy w jednym kierunku, Lula pierwszy raz odchodzi. Mam nie przeszkadzać, sama odchodzi gdzieś, a ja chwalę ją i popieram, mam nie przeszkadzać i cieszyć się, że będzie odchodzić coraz dalej, że stanie się samodzielna. Mam się cieszyć z tego, że jest samodzielna i że odchodzi – nie byłaby sobą, gdyby nie odchodziła. Ja bym też nie była sobą, gdyby ona nie odchodziła. Nie przeszkadzać.

Nie mogę spać całą noc, powalona czymś, co jest oczywiste. Płaczę i dobrze, że nikt nie pyta, dlaczego. Cóż mądrego mogłabym powiedzieć – wielka radość, a oczy pełne łez.

Anula ćwiczy co chwila chodzenie, nieśmiało i triumfalnie jednocześnie. Ćwiczy w całym domu. Zdarza się, że któraś z wędrówek jest za długa na jej siły – główka w dół, mina bezradna, woła, bym przyszła. Nie idę, przykucam, otwieram ręce i wołam na powitanie: Lulka? Moja Lulka? A ona odzyskuje siły, uśmiecha się i biegnie, po prostu biegnie do mnie. Przytulam i nagle rozumiem – tak wygląda śmierć: jak już będę tak opadać, trzeba podbiec, a Ty złapiesz.

Na początku była absolutna jedność między mną a Lulą. Tak się wydawało: razem w jednym ciele, potem jedność karmienia: czasu, miejsca, akcji, zdrowia, nastrojów, spania, przytulania, jedność czasami trudna do uniesienia, ale nie do ruszenia. Teraz widzę, jak bardzo – mimo wszelkich moich wysiłków odgadywania, co ona ma na myśli – jak bardzo przecież to był rodzaj jedności zdominowany przeze mnie, to ja odgadywałam jej życzenia, to ja decydowałam, które można zrealizować.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Małżeństwo i rodzina

Magdalena Węglewska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?