Czytelnia

Tomasz Wiścicki

Juan Karlos Kiszczak?, Z Andrzejem Wielowieyskim dyskutują Zbigniew Nosowski i Tomasz Wiścicki, WIĘŹ 2001 nr 3.

Być może oni postępowali „uczciwie” z punktu widzenia własnych zasad i własnego interesu. Starali się minimalizować szkody społeczne, ale za cenę zastraszenia społeczeństwa, gwałtów i przemocy. Po co? Po to, by chronić — jak sądzili — kraj przed Rosją oraz by umożliwić własne rządy. Potem uznali, że trzeba uwolnić więźniów politycznych, bo bez tego nie da się zrobić żadnych reform. Temu służyły wszystkie rozmowy. Chodziło o doprowadzenie do jakiegoś porozumienia. Nie chodziło o to, by zdemokratyzować Polskę, by zmienić ustrój, ale by umożliwić kontynuację poprawionego ustroju komunistycznego i, na ile się da, umocnić własną władzę w tym nieco zmienionym układzie.

— Kiszczak twierdzi w wywiadzie, że dążył właśnie do demokratyzacji: „Moim celem było unormowanie i zdemokratyzowanie polskiej sceny politycznej, dopuszczenie opozycji do współrządzenia i współodpowiedzialności za Polskę”.

— To tylko częściowa prawda. Władza miała pozostać w tych samych rękach. Opozycjoniści w przyszłym parlamencie mieli uwiarygadniać władzę, wesprzeć ją, pomagać w uspokajaniu wrogo nastawionego społeczeństwa. Był to zamysł rozsądny z politycznego punktu widzenia, ale nie można twierdzić, że był to zamysł demokratyczny, że Polska miała się dzięki niemu stać demokratycznym państwem prawa. To była chęć zachowania własnej władzy.

I przegrali. Ich rachuby zawiodły, choć miały pewne podstawy. Dopiero w czasie kampanii wyborczej społeczeństwo otrząsnęło się z lęku, nie dało się zastraszyć i dokonało świadomego wyboru w czerwcu 1989. To, co się stało później, nie było przewidywane przez generałów — to była ich pomyłka, ich przegrana. Nie można zatem mówić, że oni byli najuczciwsi. Ich udział w porozumieniu jest duży, ale nie można tego przypisywać wspólnym z nami wartościom demokratycznym czy cywilizacyjnym.

Podobnie z kwestią stanu wojennego. Gen. Kiszczak uparcie podkreśla, że trzeba było wprowadzić stan wojenny, bo inaczej Rosjanie by uderzyli i straty byłyby jeszcze większe. Znaczna część ekspertów, historyków i polityków kwestionuje to zasadniczo. Oczywiste jest natomiast, że stan wojenny zahamował rozwój Polski pod każdym względem, a równocześnie naród został upokorzony i podeptany. Postawa Kiszczaka w tej sprawie to po prostu apologia pro vita sua. Broni on stanowiska generałów z roku 1981.

— Czy zasługuje zatem na miano człowieka honoru?

— Jest taki zwyczaj jeszcze z czasów starożytnych, że sprawy honoru oceniają parowie, czyli ludzie równi, z tej samej klasy czy warstwy. Może zatem dyktatorzy czy szefowie policji i służb specjalnych powinni oceniać, czy Jaruzelski i Kiszczak byli honorowymi dyktatorami.

— Ale czy dyktatorzy mogą decydować o honorze?

— Wszyscy jesteśmy grzeszni. Dyktatorzy też są poddani rozmaitym dylematom moralnym. Nie odmawiałbym im jednak moralności a priori. Choć na pewno nie wszystkich dyktatorów (zwłaszcza wyjątkowo krwawych) możnaby zapraszać do takiego sądu. Ale żarty na bok — nie można mówić o honorze bez rzetelnego rozliczenia. Bo właśnie dlatego, że tych generałów szanuję, nie mogę do nich podchodzić tylko jak do „skruszonych mafiosów”.

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 7 następna strona

Tomasz Wiścicki

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?