Czytelnia

Język wiary i niewiary

Mów po ludzku

Z bp. Edwardem Dajczakiem rozmawia Konrad Sawicki

Konrad Sawicki
Czy w urząd biskupa wpisany jest ten specyficzny język, na który tak wielu narzeka?

Bp Edward Dajczak
Raczej nie. Każda grupa społeczna — politycy, ludzie biznesu itd. — wytwarza swój własny język, który odznacza się pewną hermetycznością i poza tą grupą nie jest w pełni komunikatywny. Biskupi nie są wyjątkiem od tej reguły. Dodatkowo dochodzą jeszcze cechy indywidualne mówiącej osoby. Tym, co charakteryzuje język biskupów, jest tendencja, żeby mówić ex cathedra, w sposób bardzo oficjalny, a to utrudnia komunikację.

Język Kościoła musi dotrzeć z orędziem zbawienia do wszystkich ludzi. Osobiście — oczywiście, gdy to jest możliwe — usiłuję poznać człowieka, do którego mówię, i jego świat. Ma to decydujący wpływ na treść mojego kazania, na język, którym tę treść przekazuję, jak i na odbiór słuchającego. Kiedy staję przed grupą ludzi młodych, używam innego języka niż przy spotkaniu z grupą pięćdziesięciolatków. Jeszcze inaczej jest, gdy mówię w niedzielę podczas Eucharystii — w kościele są tak różni ludzie, że styl trzeba niejako uśredniać. Jednak jeśli odbiorcy tworzą w miarę jednorodną grupę, to trzeba dostosowywać do nich język i argumenty, by mogli zrozumieć przesłanie Ewangelii i realizować je w ich własnym życiu. Głosząc Ewangelię, ciągle muszę szukać właściwego języka.

Sawicki
Jak daleko biskup — duchowny o poważnym autorytecie i następca apostołów — może pójść za odbiorcą? Odbiorcy bywają różni, nieprzewidywalni, czasem wręcz wrogo nastawieni do Kościoła.

Bp Dajczak
Nie trzeba iść za daleko. Moje doświadczenia z Przystanku Woodstock pokazują, że ludzie, którzy tam przyjeżdżają, absolutnie nie chcą, by duchowny mówił do nich ich slangowym językiem, co więcej, takie zachowanie ich irytuje. Wiem od księży pracujących na Przystanku Jezus, że to nie jest tylko moje odczucie, ale również doświadczenie tych duchownych, którzy idą na pole namiotowe i rozmawiają z młodymi. Ci młodzi ludzie nie tolerują żargonu teologicznego, gdy tylko go usłyszą, zaraz rzucają: „Mów po ludzku”. To bardzo charakterystyczny zwrot, którym domagają się komunikatywności. Wielu z nich to ludzie będący na obrzeżach Kościoła — trochę zdystansowani, krytyczni, posuwający się czasem aż do postawy atakującej. Wyraźnie oczekują języka, który umożliwi im dialog, więc nie wchodzi tutaj w grę maniera kaznodziejska, w której często zapominamy, że pewne słowa nie są już dzisiaj zrozumiałe. Zresztą ta zasada dotyczy nie tylko Przystanku Woodstock, ale obejmuje też ludzi, których na co dzień spotykamy w Kościele.

Biskup „incognito”

Bp Dajczak
W diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, gdzie przez kilkanaście lat byłem biskupem pomocniczym, czasami w niedzielę, bez sutanny jak zwykły parafianin, wchodziłem do nawy kościoła. Potrafiłem być na czterech Mszach świętych z rzędu, by przyjrzeć się reakcjom ludzi i samemu doświadczyć Kościoła z drugiej strony. Siadałem na przykład na Mszach porannych między dorosłymi albo na Mszach wieczornych stawałem pod chórem, gdzie gromadzą się młodzi, i obserwowałem ich zachowania. Po reakcjach starszych widać było, kiedy kazanie ich męczyło: zaczynali się wtedy wiercić i niecierpliwić. Młodzi natomiast poszturchiwali się nawzajem i szeptem pytali: „Ty, co on chce powiedzieć?” albo „O co mu chodzi?”. W tych pytaniach najczęściej nie było słychać złej woli ani złośliwości, był to jednak dla mnie wyraźny sygnał wskazujący, że „stary” język kaznodziejski wymaga pilnej korekty.

1 2 3 4 5 6 następna strona

Język wiary i niewiary

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?