Czytelnia

Joanna Petry Mroczkowska

Joanna Petry Mroczkowska, Kapitan Ameryka w rok po wojnie, WIĘŹ 2004 nr 3.

Intelektualiści krytykują amerykańską politykę. Takie jest przecież ich zadanie – nie mają wygłaszać pochlebstw. Długa jest lista książek, które bardziej lub mniej krytycznie oceniają Busha i jego doradców za wielkomocarstwowe ambicje dominacji w świecie, które egzemplifikuje przystąpienie do wojny w Iraku. Tytuły mówią same za siebie. Wymieńmy tylko „Hegemony or Survival. America’s Quest for Global Dominance” [Hegemonia lub przetrwanie. Dążenie Ameryki do globalnej dominacji; Metropolitan 2003] Noama Chomsky’ego, „Imperial America. The Bush Assault on the World Order” [Imperialna Ameryka. Atak Busha przeciw światowemu porządkowi; Knopf 2003] Johna Newhouse’a, ”Rogue Nation” [Hultajski naród; Basic Books 2003] Clyde’a Prestowitza, Michaela Hirsha „At War with Ourselves” [Wojując z samymi sobą; Oxford University Press 2003]. Do polemiki włączają się nawet autorzy beletrystyki. John Le Carre w ostatnim thrillerze „Absolute Friends” [Absolutni przyjaciele] zaatakował Biały Dom stwierdzeniem, że wywołując niesprowokowaną wojnę tak zwana koalicja złamała połowę zasad z ksiąg prawa międzynarodowego i dalszą okupacją Iraku zamierza złamać drugą połowę.

Irak – słuszna sprawa?

Broń masowej zagłady nie została znaleziona i dopóki to się nie zmieni, ingerencji wojskowej nie da się uznać za „wojnę sprawiedliwą” na podstawie teologicznych kryteriów moralności chrześcijańskiej (vide „Znak”, lipiec 2003). Nie trzeba uciekać się do teologii, żeby poddać w wątpliwość słuszność przystąpienia do wojny. Analizując teraz udział raportów służb wywiadowczych w kształtowaniu decyzji administracji Busha, mówi się już nie o wielkich zapasach broni, ale o zamiarze rozwijania programów jej wytwarzania przez Saddama Husajna. Ze strony zwolenników tej wojny słyszy się, że choć nie mamy do czynienia z just war (wojną sprawiedliwą), można mówić o just cause (słusznej sprawie). Na początku lutego sekretarz stanu Colin Powell przyznał jednak, że prawdopodobnie nie byłby za wojną w Iraku, gdyby wiedział, że kraj ten nie posiada zapasów broni masowego rażenia. Pada słowo „błąd”.

Prawdą jest natomiast, iż wojna z terroryzmem stanowi nową jakość. Nastąpiła poważna zmiana w układach politycznych, o ile bowiem do niedawna należało się liczyć głównie z wielkimi mocarstwami, terroryzm uzmysłowił fakt, że tak „niepozorne” kraje, jak np. Afganistan mogą stać się bardzo niebezpieczne. W przypadku walki z terroryzmem szczególnej wagi nabiera właściwe rozeznanie niebezpieczeństwa. Co to jednak naprawdę znaczy, skoro zawsze istnieje element nieprzewidywalności? Zaczyna się coraz więcej mówić o konieczności lepszego szacowania wszelkiego poważnego ryzyka. Ale jaki jest ciężar gatunkowy pewności (wyliczono, że w którejś z ważnych wypowiedzi Bush 32 razy powtórzył, że istnieje pewność, że Husajn nagromadził broń masowego rażenia), a jaki wątpliwości, z którymi za każdym razem też trzeba się mierzyć?

Co bardziej wnikliwi komentatorzy w tym właśnie upatrują główny problem XXI stulecia. David Ignatius na łamach „Washington Post” pisze, że do tej pory amerykańscy przywódcy ignorowali lub minimalizowali ryzyko, jeśli tylko płynęli we właściwym kierunku. W takim przypadku żadna cena nie wydawała się wygórowana. Społeczeństwo dawało przyzwolenie na ekstrawagancką brawurę rządzących, choć nie ostałby się szef wielkiego przedsiębiorstwa postępujący wedle podobnych zasad. Tu nie od rzeczy wydaje się skojarzenie z wojną w Wietnamie. Podobieństwa upatruje się w podejściu wynikającym z ideologii oraz w fakcie, że decyzja o przystąpieniu do tych wojen miała związek z dezinformacją (w przypadku Wietnamu – incydent w Zatoce Tonkińskiej).

poprzednia strona 1 2 3 4 5 6 następna strona

Joanna Petry Mroczkowska

Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ! Jak możesz pomóc?