Czytelnia
Joanna Petry Mroczkowska, Kapitan Ameryka w rok po wojnie, WIĘŹ 2004 nr 3.
Problemem konkretnym są dziś amerykańskie wysiłki wprowadzenia demokracji w Iraku. O ile w kwestii przystąpienia do wojny zdania były podzielone, o tyle tylko 15-17% Amerykanów jest za wycofaniem się z Iraku. Zdecydowana większość nie widzi alternatywy wobec dalszej obecności w tym kraju. Obawiają się, że Irak pozostawiony teraz sam sobie stałby się wylęgarnią terroryzmu. W blisko rok po wojnie sami Irakijczycy mają poważny dylemat: chcieliby, żeby obce wojska opuściły ich kraj, ale z drugiej strony boją się całkowitego chaosu i wojny domowej. 57 procent stwierdza, że czuliby się mniej bezpieczni po odejściu Amerykanów. W Bagdadzie uważa tak nawet 65 procent mieszkańców.
Niepokoją jednak trudne nawet do oszacowania ogromne koszty akcji stabilizacyjnej. Komentatorzy podejrzewają, że może ona przeciągać się na długie lata. Przypominają, że okupacja Japonii trwała 7 lat, Niemiec 10, a były to kraje kulturowo bliższe… Europejczycy – dodajmy na marginesie – patrzą na amerykańskie plany bardziej sceptycznie. W nie tak odległej przeszłości europejscy kolonialiści, którzy zapuszczali się na Bliski Wschód, doznali tu totalnej porażki.
Komentatorzy nie wyrażają nadmiernego optymizmu w kwestii wyborów, których termin stanowi ostatnio punkt sporny. Rozważa się kilka scenariuszy. Realna jest wojna domowa. Trudno uznać, że wolne wybory zagwarantują stabilne rządy i stworzą sytuację, w której Amerykanie mogliby spokojnie wrócić do domu. Nie ulega wątpliwości, że dalekosiężnym zadaniem Amerykanów powinna być pomoc Irakowi w wyłonieniu kadry przywódczej, dążącej do demokracji i gospodarki wolnorynkowej. W najbliższej przyszłości muszą natomiast pogodzić się z tym, że świeżo zainicjowany iracki system polityczny będzie pełen niedoskonałości. Ważne jest, aby Stany umiały pogodzić się z bardzo prawdopodobną ewentualnością, że przyszły iracki przywódca nie będzie z nimi w pełnej zgodzie. Powinno wystarczyć, że będzie budował demokrację. Stopniowe oddawanie władzy ocenia się jako sensowne, gdyż pozwala zyskać na czasie i stworzyć konieczne instytucje, partie polityczne i reformuje urzędy państwowe. Natychmiastowe, gwałtowne przekazanie władzy mogłoby doprowadzić do całkowitego chaosu.
Wielu komentatorów wytyka Amerykanom przynajmniej dwa zasadnicze błędy popełnione po zakończeniu wojny. Pierwszym była zbyt mała liczba sił okupacyjnych, co doprowadziło do destabilizacji. Jak piszą Ivo Daalder i James Lindsay w „America Unbound. The Bush Revolution in Foreign Policy” [Rozwiązane ręce Ameryki. Rewolucja Busha w polityce zagranicznej; Brookings Institution Press 2003], zadziwiająco beztrosko spodziewano się, że obalenie reżimu Husajna tylko na krótko zaburzy normalne funkcjonowanie kraju. Nie zapominajmy, iż według przewidywań Amerykanie mieli być witani jako wyzwoliciele, nie liczono się z bardziej dotkliwą partyzantką. Drugi błąd polegał na bardzo słabym wykorzystaniu drogi dyplomatycznej i współpracy z instytucjami międzynarodowymi. Temu problemowi wiele miejsca poświęcają wymienione wcześniej książki.
Wizerunek i misja dziejowa
Niektórzy amerykańscy komentatorzy uważają, że połączenie wojny przeciw terroryzmowi z wojną w Iraku było odpowiedzią na społeczną potrzebę działania, odnalezienia sensu i celu w chwili szoku po tragedii z 11 września. Przychodzi na myśl amerykański prześmiewca H.L. Mencken, który w początkach ubiegłego stulecia pokpiwał, że praktycznym celem polityki jest utrzymanie społeczeństwa w stanie alarmu, po to by rządy mogły prowadzić je ku bezpieczeństwu.